| [SwN] Per aspera ad astra 0. CZYŚCIEC Kyle Preston sektor Lotus, Markash, kolonia karna To miała być prosta robota. Przerzut nieobjętego cłem transportu półproduktów do produkcji dragów z jednego sektora do drugiego, na pokładzie przemytniczego statku z załogą, która na na szmuglerce zjadła zęby. Nic, czego Kyle nie robiłby wcześniej i nic, co wiązałoby się z większym ryzykiem, biorąc pod uwagę staranne przygotowanie operacji, doświadczenie współtowarzyszy i to, że byli zaledwie maleńką kropelką w potężnej rzece kontrabandy, płynącej z i do Lotus Prime.
Miała być.
Miała być, bo kiedy po człowieku pełza kilka czerwonych kropek celowników laserowych, towarzysze leżą na glebie, a na mundurach napastników widać emblematy Policji Skarbowej - najbardziej bezwzględnej i efektywnej służby handlowego Konglomeratu Lotus - trudno jest wierzyć, że oferowana za fuchę kwota była współmierna do czekających go konsekwencji... ***
Sześć miesięcy to wystarczająco dużo czasu, żeby niektóre rzeczy dokładnie przemyśleć. Na przykład skąd KS wiedziała o ich kryjówce? Dlaczego policjanci wiedzieli dokładnie, gdzie szukać skrytek z towarem i nie dali się nabrać na perfekcyjnie legalne dokumenty przewozowe? Skąd mieli całą teczkę Prestona, w której skrupulatnie wyliczono większość przestępstw, które popełnił poza granicami układu i jurysdykcji Lotusa? I dlaczego uderzyli idealnie w momencie, kiedy część ekipy przemytników zawinęła się do domów, a pozostała zajęta była przeładunkiem?
Dostał pięć lat. Niski wyrok, bo tylko za współudział, ale większość zesłanych na Markash nigdy nie dotrwała do końca kary. Toksyczna atmosfera i mordercza temperatura, płynące rzeki lawy i regularne wstrząsy sejsmiczne - a do tego przestarzałe, zawodne systemy podtrzymywania życia i sypiący się sprzęt zbierały krwawe żniwo wśród więźniów, nie mówiąc o wewnętrznych porachunkach między konkurującymi ze sobą grupami przestępczymi, wydzierających sobie wiecznie brakujący tlen i żywność.
Preston trafił źle. To, że nie był z Lotusa, spowodowało, że nie został przyjęty do żadnego z lokalnych gangów, zapewniających ochronę i w miarę sprawiedliwy podział zapasów. Był skazany tylko na siebie - i nawet udawało mu się jakoś wiązać koniec z końcem, dopóki nie wybuch kryzys.
Konglomerat miał proste zasady względem więźniów: kolonia karna miała co sezon dostarczać określoną ilość surowców, wyrywaną rękami osadzonych z płonących trzewi planety. Jak było to osiągane na planecie, nikogo nie obchodziło; jeśli oddawany tonaż nie zgadzał się, Konglomerat po prostu zmniejszał ilość tlenu i żywności wysyłanych w dół. A stały dopływ więźniów gwarantował, że nawet skazanie na wymarcie całej koloni nie było dla nadzorców większą stratą.
I po kilku miesiącach względnego spokoju, przez które Preston ciułał zapasy, starał się umiejętnie nawigować w bagnie lokalnych układów i przeżyć w morderczym środowisku, słaby, ale stały strumień dostaw powoli zaczął wysychać. Najbardziej oberwali oczywiście "niezrzeszeni" - gangi nałożyły na nich coraz większe kontrybucje, podniosły cenę za tlen, mnożyły się napady i kradzieże. Po kilku tygodniach nikt już nie udawał nawet, że chodzi o cokolwiek innego niż własne przetrwanie, kosztem każdego innego. Gangi porywały każdego, kto nie miał odpowiednich "pleców", by przemocą i groźbą zmusić go do niewolniczej pracy przy wydobywaniu urobku - a potem zostawić na pewną śmierć z przepracowania i braku tlenu. Kto mógł, ten się ukrywał lub walczył - w obu przypadkach bez szans, bo podziemne schronienia były zbyt małe, by znaleźć w nich bezpieczne miejsce, a jakakolwiek broń bardziej zaawansowana od gazrurki znajdowała się w rękach gangsterów.
W końcu dopadli i jego. Nie miał szans, ale i tak bronił się dopóki mógł, broniąc swojego małego zapasiku butli z tlenem i kilkudziesięciu paczek liofilizowanej żywności. Rozbili mu nos, połamali co najemnej kilka żeber, rozerwali kombinezon. Mimo krwi zalewającej oczy i bólu obitego ciała walczył o życie; ostatnie, co zapamiętał zanim okrył go miłościwy mrok utraty przytomności, były wyszczerzone, okrutne twarze oprawców i lecąca w jego stronę końcówka elektrycznej pałki, strzelająca błękitnymi iskrami. ***
Kiedy otworzył oczy, bolało go dosłownie wszystko. Z pewnym zdziwieniem skonstatował, że żyje; nie miał na twarzy maski tlenowej, więc ciało odruchowo wstrzymało oddech w panice, ale nie poczuł na skórze szczypania toksycznych gazów; gdziekolwiek się znajdował, była tu sprawna klimatyzacja, umożliwiająca ludziom oddychanie bez pomocy kombinezonu. Pomieszczenie było małą, surową salką, z jednej strony mającą szerokie okno, wychodzące na wielką halę, której bezmiar ginął w mroku. Podłoga drżała i wibrowała, a skądś dochodził bezustanny huk maszyn.
Miał skrępowane ręce i nogi; ktoś rzucił go jak bezwładną lalkę na podłogę, koło kilku innych, podobnie związanych więźniów. Niemal wszyscy nosili ślady pobicia. Z poziomu podłogi Preston widział tylko ciężkie buciory nadzorców. Ktoś spokojnym głosem wyczytywał po kolei nazwiska; jeden z gangsterów podchodził wtedy do więźniów i po kolei wyciągał ich w głąb pomieszczenia.
- Kyle Preston. - jego nazwisko też padło. Ktoś brutalnie szarpnął go za ramiona i zmusił do powstania, uderzając pałką w żebra; zabolało jak cholera. Strażnik popchnął go na środek salki, sycząc do ucha ostrzeżenie, by nie próbował niczego głupiego.
W pomieszczeniu, prócz skrępowanych więźniów, znajdowało się kilku gansterów-nadzorców. Jednego z nich Kyle znał z widzenia; postawny Murzyn o ksywce Grimdark był tu kimś w rodzaj zarządcy, człowiekiem dysponującym największymi zapasami i mającym na usługach najbardziej niebezpiecznych więźniów.
Oprócz więźniów, trzymających się dalszej części sali, z przodu stała grupka ludzi, którzy na pewno nie byli osadzonymi: kilku żołnierzy w ciężkich pancerzach wspomaganych z logiem Lotusa oraz dwójka lżej ubranych osób: wyzywająco ubrana i umalowana kobieta i starszawy facet w ciemnych goglach. Kobieta trzymała w dłoni niewielki dataslab, z którego coś czytała. Za jej plecami widać było długi pomost z kratownicy, prowadzący do drzwi, z których wylewało się ostre, białe światło.
- To on. Przystojniejszy w rzeczywistości, niż na zdjęciu, co, Zack? - kobieta wyszczerzyła zęby do faceta w goglach. Facet wzruszył ramionami.
- Jest ostatni, Zigg. Rób co trzeba, nie mamy całego dnia. - oburknął i kiwnął palcem na Prestona. Strażnik odsunął się, pozwalając Kyle ruszyć się powoli naprzód, na tyle, ile pozwalały mu kajdanki.
- Kyle Preston... - dziewczyna chrząknęła i stuknęła kilka razy w pad - Odbyłeś jedną dziesiątą przewidzianej kary. Prawo Lotusa jest jednak nie tylko surowe, ale sprawiedliwe, pozwalające każdemu odkupić swoje winy. - puściła do Prestona oczko, jakby sama nie wierzyła w to, co czytała z ekranu - Dlatego zarząd Lotusa oferuje ci nie tylko amnestię, ale także wynagrodzenie części poniesionych strat i wyrównanie osobistych krzywd... O ile będziesz lojalnie współpracował i wykazywał szczerą chęć poprawy. Czy masz zamiar poddać się resocjalizacji? - spytała, unosząc palec nad komputerem. Stojący z boku Grimdark pokręcił powoli głową i spojrzał na stojącego na środku sali Prestona, spluwając na podłogę. Nawet wizg maszyn na chwilę przycichł, jakby cały świat skupił się, czekając na odpowiedź mężczyzny.
__________________ "Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014 Nieobecna 28.04 - 01.05!
Ostatnio edytowane przez Autumm : 29-05-2017 o 21:54.
|