Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2009, 22:50   #1
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
[WFRP] W Poszukiwaniu Świtu (18+)





Wędrowny bajarz rozsiadł się wygodnie na kamiennej studni stojącej pośrodku wiejskiego, zabłoconego placu, pełnego biegających, wszędobylskich kur. Z zadowoleniem stwierdził, że w trosce o jego siedzenie przygotowano dlań złożoną podwójnie zwierzęcą skórę, z czego skwapliwie skorzystał. Kiwając z uznaniem głową, rozpoczął strojenie instrumentu – nie w każdej wsi myślano o biednym gawędziarzu, który podczas snucia długich opowieści mógł sobie rzyć odbić albo wilka złapać.

Jak zawsze, gdy przybywał wędrowny minstrel, w życiu takich zabitych przegniłymi dechami mieścin stanowiło to prawdziwe święto. Dziś również wszyscy chyba wieśniacy zgromadzili się przy zachodzącym już powoli słońcu na placu z jedyną studnią, stanowiącym centrum życia osady. Przegoniono wałęsające się wszędzie śmierdzące bydło, by zrobić miejsce dla rozpalenia ogniska. Wkrótce siedzący na studni bard został efektownie oświetlony blaskiem ognia, a wszędzie dookoła rozsiadł się na czym tylko mógł wiejski motłoch, śmierdzący i umorusany wcale nie gorzej niż bydło, którego miejsce zajął. Artysta w milczeniu stroił instrument, a tłum szemrał i pokrzykiwał bełkotliwie, wiejski przygłup podobnie jak wielu innych mieszkańców siedział w kucki na glebie z rozdziawioną gębą i wypiekami na mordzie. Zwisające z okapów bliżej stojących chat brudne giry siedzących na dachach bujały się energicznie, jakieś grube babsko piszczało obmacywane przez podchmielonego już zalotnika. Zresztą już dawno w ruch poszły trzymane na tą odświętną okazję garnce z bimbrem oraz, u co zamożniejszych, ususzone pęta kiełbasy – chlipano, mlaskano, cmokano i siorbano, a nawet podśpiewywano już wesoło lokalne zaśpiewy. W podekscytowanej, czekającej przedstawienia tłuszczy co raz wybuchał rechot, tudzież mała sprzeczka, rozwiązywana dyplomatycznie przez cios silnej pięści wioskowego osiłka, odpowiedzialnego za zapewnienie artyście odpowiedniego spokoju w trakcie występu.

Na szczęście pogoda dopisała, nie lało, a zachodzące właśnie słońce zapewniało niesamowitą oprawę sceniczną dla rzeczonego występu, podświetlając niesamowicie wiejski plac i barda, który właśnie z zadowoleniem spojrzał na zachód i wymownie spojrzał na gawiedź, dając do zrozumienia iż jest gotowy by rozpoczynać.

Osiłek zrozumiał i po swojemu zaczął uciszać najbardziej rozgadane i pijane osobniki, reszta widząc minę artysty sama dyscyplinowała się nawołując do zachowania ciszy. Po dłuższej chwili słychać było już tylko jednego mocno podchmielonego dziada, który zdartym, podniesionym głosem marudził jeszcze do swojego sąsiada na cały głos, zupełnie nie zwracając uwagi na rozciągającą się wokół niego nabożną ciszę.

- Cysorz to umi piniądze wydawać! Na samo takie wino, co takie paniczyki jak ten siorbią, tyle gotowizny idzie że by wojska wystawił coby zbójców po drogach wywiszali albo i co inszego z pożytkiem zrobić. Jo to bym...

- Cichejże! – ryknął ktoś, a dziad dopiero teraz trwożliwie rozejrzawszy się i zobaczywszy przepychającego się ku niemu zarośniętego osiłka z zaciśniętymi kułakami, zamknął pokrytego parchami ryja i skulił się na swoim miejscu.
Artysta odwrócił od dziada wyraźnie zdegustowany wzrok i wyczekując jeszcze, aż cisza przybierze właściwy ciężar, potrącił wreszcie struny, rozpoczynając Opowieść…

- Dobrzy ludzie… – ni to mówił, ni to śpiewał, a tembr jego uwodzicielskiego głosu i urzekające dźwięki instrumentu hipnotyzowały już całe wiejskie audytorium. – Dziś opowiem wam wspaniałą historię, która…
- Tom o ……?- nie wytrzymał jakiś rumiany wyrostek, a dziesiątki otwartych szeroko oczu zwróciły się z wściekłością w jego stronę, mocne ręce ściągnęły młokosa na miejsce, ktoś trzepnął go w ucho, aż jęknął.
- Nie, nie, nie, po trzykroć nie…- tajemniczo zniżył głos minstrel – Macie wyjątkowe dziś szczęście, ludzie, albowiem usłyszycie dziś opowieść, której jeszcze nigdy nie słyszeliście… Która sprawi, że oddech ustanie wam niemal w oczekiwaniu dalszego ciągu. Która odkryje przed wami tajemnice, o jakich wam się nie śniło!

Mówił teraz już tak cicho, że ludzie zaczęli aż przeć do przodu, a ci z tyłu zaczęli dopytywać tych z przodu, jakiż to sekret zdradza właśnie ten wędrowiec. Artyście o to właśnie chodziło, a gdy szeptał już nieomal, nagle poderwał się i krzyknął, aż wszyscy odskoczyli z przestrachem.
- Ludziska! Dzięki mnie, i to za cenę tych niebywale skromnych datków, poznacie dziś prawdę! Prawdę o wielkich wydarzeniach, które działy się w czasach, w których przyszło wam żyć! Dowiecie się o tym, o czym milczą legendy!!!

Powiódł wzrokiem po rozdziawionych gębach, oceniając efekt. Był piorunujący. Nikt nie ważył się już przerywać. Artysta powoli, z namaszczeniem, zajął swoje miejsce na studni i znów zaczął pięknie przygrywać, aż zmrużyły się oczka rozmarzonych wiejskich dziewek.

- Opowieść, którą zaraz usłyszycie…- dumnie uniósł podbródek – Nosi tytuł… „W Poszukiwaniu Świtu”!

Westchnienie podziwu przebiegło ponad brudnymi, zawszonymi głowami. Tylko jeden z wieśniaków, ów marudzący już wcześniej dziad odważył się wystąpić ze swoją opinią:
- Że jak?!!! Eee, też mi tytuł! Przeca to głupota jak ni wim świtu szukać! Każdy głupi wi, że świt sam przyjdzie i nie trza go wcale szukać! Phi! Jo już widzę, jok te artysty co go pisały siedzą i wino za nasze podatki chleją, a…
- Milcz, dziadu! – głos barda był jak grzmot – Nie takie jak twój, capie śmierdzący, łby tęgie obmyśliwały ten tytuł i ani nie wiesz, jakie przesłanie on niesie! Ludzie! Sami obaczycie, o jaki tu Świt chodzi i gęby jeszcze szerzej ze zdumienia otworzycie, gdy tajemnica się objawi!

Odzyskawszy kontrolę nad tłumem, bard przywołał na twarz jeden ze swoich najlepszych uśmiechów i kontynuował, zaczynając grać coraz to głośniej i piękniej…
- Posłuchajcie zatem tej historii… Historii o miłości i odwadze. O zdradzie i karze… O poświęceniu i trudnych wyborach… O bohaterskiej walce i ludziach, dzięki którym, o czym nawet nie wiecie…- przerwał nagle gorączkowo wypowiadane zdanie - Ale zmilczę dalej, gdyż chcę byście sami wszystko po kolei poznali… Przed nami noc cała…

Nagle zmienił ton na poważny i groźny, wręcz ostrzegający:
- Zanim jednak zaczniemy, niechaj wszystkie dzieciska zostaną zabrane do chałup i nie ważą się nawet z nich nosa wyściubić! – uciszył gestem dłoni podnoszące się protesty i lamenty brudnych wiejskich dzieci – Nie dla nich to historia… Bowiem w prawdziwym życiu, waszym życiu, i w prawdziwym świecie, waszym świecie, opowieść ta osadzona! A w świecie tym wszystko prawdziwe, i dla wszystkiego co prawdziwe w tej opowieści tej miejsce się znaleźć musiało. Dlatego też nie tylko o rzeczach pięknych będzie tu mowa! Także i o rzeczach, od których ścierpnie wam skóra a lica pokryją się bladością, o wrogach i potworach straszliwych po których opisie co słabsi z was mogą nie spać po nocach, co dopiero by uszy dzieci miały po tym słyszeć! O krwi prawdziwej i bólu prawdziwym…

Niektórzy ze słuchaczy już w tym miejscu wyglądali, jakby narobili w porty…Artysta nieoczekiwanie zmienił ton ze straszącego w lekko lubieżny, zwracając się ku siedzącym w kupie pannom na wydaniu:
- A czasem i o innych rzeczach, zdarzyć się może, posłuchać przyjdzie, co to dzieciom przy słońcu nie opowiadacie…- puścił do nich oczko, aż z chichotem zaczęły chować się za siebie – Zatem…- zakrzyknął ku wszystkim - …zaklinam was, zabierzcie stąd wasze dziatki natychmiast, bo dłużej czekać nie będę!
Barwy zachodzącego słońca przybierały właśnie najpiękniejsze ze swych odcieni, gdy artysta wreszcie tak naprawdę na dobre rozpoczął tkanie Opowieści ze swych melodyjnie wypowiadanych słów oraz rozbrzmiewających w dal między rozpadającymi się chatami dźwiękami rozedrganych strun.

- Zatem, posłuchajcie…





IMPERIUM, PROWINCJA HOCHLAND
wczesna wiosna roku 2521


MIASTO HERGIG, stolica prowincji Hochland
dwa dzwony od świtu




- Takież to wieści przywiozłem z Wyroczni Gruydeńskiej...

Krąg trwał w dostojnym zamyśleniu.

- Starzec przemówił... Jego słowa zaskakują, więc w ręce właściwe zguba miałaby trafić? Jednocześnie wraz z jej utratą czas wojny bliski... Jakże pozwolić za radą sprawom swoim korytem płynąć, a w dłoniach niepowołanych i słabych los tysięcy ostawić. Nie, głos ten ku przepaści wiedzie...Musimy odnaleźć go jak naprędzej, złożyć na powrót w miejsce bezpieczne. Inaczej biada, jeśli złowrogie wyciągną ku niemu się dłonie...
- Tak i ja sądzę. Jednak emanacja mocy, jako się okazało, trop myli i mgłą obraz przesłania...Może gdyby na otwartej przestrzeni... Jednak wizja starca przyniosła opis miejsca, pod którym bez wątpienia widzimy znane nam miasto. Tamtędy dzierżący zgubę w czas niedługi przejazdem iść będą. Tam musimy ich zatrzymać i odebrawszy w godne ręce rzecz zwrócić. Jedyna to słuszna droga.

- Jednak Wyrocznia...

- Głosujmy zatem. Niech Krąg zadecyduje.


MIASTO HERGIG, stolica prowincji Hochland
trzy dzwony przed zapadnięciem zmroku


Siedział zamyślony...Dylemat wwiercał się w jego głowę jak górniczy świder...Szczupłe palce bębniły po blacie z czarnego marmuru...
Nie zastanawiał się, czy w ogóle to zrobić...To już dawno postanowił. Bił się tylko z myślami, czy powinien udać się na miejsce osobiście...Byłoby to oczywiście pewniejsze rozwiązanie, ale...W razie wykrycia...
Popatrzył na piasek przesypujący się w pozłacanej klepsydrze...Nie można było już dłużej zwlekać.
Nie. Zbyt wiele miał do stracenia. Ryzyko było na razie zbyt duże. Trzeba będzie...
Podniósł się i szeleszcząc długą szatą po posadzce podszedł jeszcze raz do miejsca, gdzie światło odbijało się na idealnie gładkiej i idealnie zaokrąglonej szklistej powierzchni. Ciche mamrotanie wypełniło pomieszczenie, a dłoń rozcapierzyła się kurczowo, drżąc nieprzerwanie...
Zakrzywiony mały świat, zdający się być stworzony z ulotnej zielonej mgły, ukazywał się coraz wyraźniej potężnymi pniami, milionami liści, krętą drogą... Pomiędzy nimi, w samym centrum, tkwił w pozornym bezruchu drewniany powóz...Przez niewyraźną mgłę widać było bliżej nieokreślony biały znak wymalowany na drzwiach i obracające się koła... Przy samej powierzchni, zaraz pod palcami, malutkie poruszające się kształty chmarą przesłoniły na chwilę to, co działo się niżej...


IMPERIUM, PROWINCJA HOCHLAND, knieje DRAKWALDU
trzy dzwony przed zapadnięciem zmroku






Toczący się z trudem po rytej niezliczonymi koleinami drodze powóz przemierzał wolno niezmierzone ostępy puszczy Drakwaldu. Stara Droga wiodła przez imperialną prowincję Hochland, z trudem wyrywając niezbyt szeroki pas ziemi królestwu ogromnych, prastarych dębów. Trakt, na obecnym odcinku od miasta Barwedel do Estorfu szczęściem był już w miarę przejezdny, w przeciwieństwie do wielu hochlandzkich dróg w owym czasie, gdy dopiero topiły się jeszcze masy zalegającego po ostrej zimie śniegu... To była już jednak Północ i mimo, że rozłożyste, olbrzymie drzewa się zieleniły, sroga zima z niechęcią oddawała pole pozostawiając po sobie białe połacie i trzymający od wieczora do poranka całkiem jeszcze solidny chłód. Podróżni musieli mieć przy sobie ciepłe odzienie i futra, które trzeba było często zakładać mimo wiosennych roztopów. Orszak już dawno zostawił za sobą miejsce przecięcia Starej Drogi z traktem prowadzącym do słynnego Guyden, gdzie to zbiegały się ścieżki setek pielgrzymów z całego Imperium.

Powóz ten był może nieco toporny i mało wytworny, ale za to potężny i solidnie skonstruowany. Z daleka było widać, że należy do znanej w Hochlandzie kompanii przewoźniczej Biegnący Wilk, bo malunek pomykającego chyżo drapieżnika, co prawda nieco wytarty, pysznił się na szerokich drzwiach furgonu. Do samej kompanii należał pewnie również przytwierdzony w zasięgu ręki woźnicy hochlandzki muszkiet, o której to słynnej broni mówiono w Imperium, iż hochlandzcy mężczyźni cenią je wyżej niźli własne żony...
Wielkie wzmacniane żelaznymi obręczami koła wozu skrzypiały głośno na wybojach, a skryty pod przechodzonym mocno kapeluszem, siedzący na zydlu potężnie zbudowany woźnica klął do siebie. Jak zwykle, gdy przyszło mu podążać tą właśnie drogą z powozem pełnym podróżnych i z takim obciążeniem, w postaci pokaźnego bagażu podróżnego klientów owiniętego derką i powiązanym konopnymi sznurami.
Jak zwykle, tak w ogóle…

Gdzieś wysoko, wysoko nad nim, nieruchome oko jednego z szybujących w rozwrzeszczanym stadzie ptaków obserwowało powóz niby małego żuczka z mozołem, powolutku pokonującego nierówną drogę w asyście czterech konnych strażników i paru podróżnych, którzy z tej wysokości wszyscy wyglądali jak mrówki.

Wiosenne roztopy były to tej pory łaskawe, ale jakieś trzy pacierze temu znać zaczęło być że za dzień, dwa drogi stąd przyjdzie im przekraczać rzekę. Teren z każdą milą robił się bardziej podmokły, a drogę poczęły przecinać bystre potoki. W jednym z takich miejsc niestety koło utknęło na dobre, na szczęście mieli ze sobą konnych którzy zaprzęgli z woźnicą swoje wierzchowce i z mozołem wyciągnęli ciężki powóz z błota. Gdyby nie konna eskorta, pewnie jak w wielu podobnych przypadkach sami podróżni musieliby pofatygować się do wspólnego brudnego wysiłku by zdążyć przed nocą… Właśnie , z niczyjej winy.ale zmitrężono cenne godziny i choć nikt nie mówił, stało się jasne, że nie zdążą do zapowiadanej przez Schreddera kolejnej kompanijnej gospody na szlaku przed zapadnięciem zmroku…

Nikt nie odzywał się w ogóle już od dłuższego czasu, w długiej i męczącej podróży przez wielki las są zawsze momenty, w których rozmowy cichną a ludzie w zamyśleniu obserwują z okienek lub z grzbietu wierzchowców pobocza lub pozostającą z tyłu drogę. W kniei panowała cisza, delikatnie gładzona tylko szumem rozłożystych koron drzew i szemraniem odległych strumieni...Intensywny zapach lasu otaczał podróżnych, a w powietrzu wyraźnie czuć było nadchodzącą wiosnę, wraz ze wszystkimi jej wspaniałościami...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 13-12-2009 o 13:48.
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172