06-07-2011, 01:57 | #1 |
Reputacja: 1 | [Akt I] Roland Relinven herbu Roztoka z Rajczewa - Część I Akt I Drugie słońce łypało szkarłatnym okiem - mityczny Balor na piedestale niebios. Wojna miliardów maluczkich, celulozowych żołnierzy bezlitośnie topionych w bordowej krwi na otchłaniach ziemi. Dwa światy scalone diabelskim uczuciem w formę byka w świecie czerwieni. Pomiędzy nimi dzieci przeklętego związku: Asmoteus i jego smok - pochylony w pędzie kary ogier poplamiony rdzawymi refleksami na lśniącej sierści z umundurowanym jeźdźcem naznaczonym orłem w koronie. Rude włosy niby unurzane w ludzkiej posoce, jak bicz, smagały kobiecą twarz ściągniętą w demonicznym grymasie. Piekielny jazgot z ponurego cmentarzyska, spomiędzy cyrkowych płacht docierał, niesiony przez wiatr, wprost do okrągłych uszu pani kapitan. Głośne wrzaski zdawały się być sprzężone z damskimi nogami. Raz po raz popędzała wierzchowca, wiedząc, że tam, w środku cyklonu znajdował się jej oddział. Eargeil wraz z resztą Redańskich Służb Specjalnych kupowali jej trochę czasu, jednakże arystokraci byli wymagającymi kupcami, a jej zespół był ubogi w możliwości. Nie wytrzymają długo. Nie zatrzymają zajazdu Rajczewa. Nie trzecią dobę z rzędu. Przed oczami wyobraźni dowóddcy stanął król Radowid, dający wyraz słuszności przydomka, jaki otrzymał w niedługim czasie po wstąpieniu na tron. Jego gniew nie ominie również prowodyra agresji. Siły Specjalne Redanii także dostaną się w krąg objętych niełaską, jako niegodni zaufania monarchy, nie będący w stanie wykonać tak ważnego dla ich kraju, zadania. W ogromnej mierze od niej zależało wykonanie rozkazu. Spoczywał na niej potężny głaz odpowiedzialności pochylający ją nad grzbietem zwierzęcia z całą dostępną mocą. Jednostajny, miarowy tętent kopyt i poganiające krzyki pani kapitan ostatecznie stały się jedynymi dźwiękami w obliczu oddalających się szczątków Woedd D'yaebl - epicentrum kiełkującej, gorzkiej porażki, której sama nie zdoła przerwać. Włócznię, niosącą pokój miał jedynie Roztoką się pieczętujący - obrzydliwy wirtuoz intryg. Teraz mogła użyć owego określenia bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Było zdecydowanie za późno na przeciwdziałania. Za późno było w chwili zjeżdżania się magnatów, lecz dopiero teraz widziała wyraźnie. Ustawiony na uprzywilejowanej pozycji największy z arystokratów, każdym posunięciem wygrywał. -Skurwysyn!-wrzasnęła, brutalnie wbijając pięty w końskie boki. Rozgrywał pierwsze karty, każdym ruchem zamykając zabójcze oko. Krwawe ślepię wznosiło się tuż nad rosnącym dworem. Nagle zdała sobie sprawę z pomyłki. Dreszcz zrozumienia przepłynął przez plecy jak oślizgły węgorz elektryczny, sunąc powoli w dół, wzdłuż kręgosłupa. Nie zamykał oka. Zwracał je przeciw innym...
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |