Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2013, 13:55   #1
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
[Autorski, fantasy] Siedmiu krasnoludów i baryłka po piwie

21 kwietnia, AD 1007, Poznań

Fagnus Vargromsson


Słońce stało już na dobre trzy palce, gdy na plac przed urzędem wojewódzkim wkroczył czarnobrody krasnolud. Ogłoszenie swoją drogą, urzędnicy swoją, o kilka godzin późniejszą. Fagnus wiedział, że zanim ważniaki otworzą drzwi upłynie jeszcze przynajmniej godzina. Przyszedł wcześniej, z zamiarem pogwarzenia ze znajomkami i dowiedzenia się co w trawie piszczy. Ludzi była cała masa, zarówno ewidentnych wieśniaków jak i kilku mężów w pełnym uzbrojeniu. Przez bite trzy dni heroldzi wydzierali się donośnie w prawie każdej większej dziurze Wielkopolski, a papier, który pokrywa słupy informacyjne wystarczyłby nawet i na tysiąc egzemplarzy Świętej Księgi. Zwyczajowo wieści o najemniczych przetargach rozchodziły się osobliwymi drogami, obijając się wyłącznie o uszy wtajemniczonych w fach. Ten był inny, powszechny, dla wszystkich, każdy byłe chłystek, co ledwo widły podniósł, mógł przyleźć i zaoferować swoje wątpliwe usługi. Vargromsson nie zdążył za dużo nagadać się, bo właśnie zaczęli otwierać urzędowe wrota. Dziwne było to wszystko.

Jaromir Włochański

Mimo młodego wieku, Jaromir czuł dogłębnie bolesną obecność wszystkich części swojego ciała. Kilkugodzinne wyczekiwanie w kolejce, liczne szturchańce, zaduch i ciasnota skończyły się jak z bicza strzelił, gdy okropny, ochrypły głos wykrzyczał jego nazwisko. Nieszczęśliwym posiadaczem okazała się stara kobiecina siedząca za biurkiem, wypełnionym po brzegi papierami. Twarz miała silnie pokrytą zmarszczkami, obwisłą, o niezdrowym, zgniłozielonym kolorze.


- Nazwisko? – wycharczała?
- Włochański Jaromir. Już podawawałem przecież. Czy mógłbym dost…
I życzenia Jaromira pozostało jego tajemnicą, bo babsztyl zbliżył się niespodziewanie do chłopaka i wywrzeszczał:
- Mówię nazwisko, żadnych marud mi tu, jasne!?
Wszystko stawało się jaśniejsze z każdą kropelką śliny lądującej na twarzy Ślązaka. Postanowił absolutnie nie powiedzieć już ani sylaby nad to co wymagane.

Franz April

Po krótkim wywiadzie z niemiłą panią, która po paru komplementach dopisała do zgłoszenia osobistą rekomendację, Franz wkroczył do niezmiernie długiej, wąskiej komnaty na której końcu stały dwa biurka. Jedno olbrzymie goszczące za sobą znudzonego mężczyznę w bogatej szacie, a przy mizernie, że aż groteskowo wyglądającym drugim siedziało dwóch, prawie bliźniaczo wyglądających sekretarzy, skrobiących coś zawzięcie na pergaminie.
- Czemu chcesz wygrać ten przetarg? – powiedział markotnym, prawie oskarżającym głosem najważniejszy z obecnych.
Mimo ogromnego talentu retorycznego, do tego pokazu April przygotował się zawczasu. Zaczął swoją przemowę, doszedł do połowy zaplanowanego wstępu, gdy coraz szerszy uśmiech prowadzącego zamienił się w dziki koncert braw, do którego po chwili dołączyli szczerze zaskoczeni sekretarze.
- Cudownie. Ależ się pan nadaje. Bierzemy pana. Szczegóły dostarczy panu ktoś inny. Gratuluję.

Dante

Szczerze zaskoczony wyszedł z sali przyjęć. Jakiś posługacz wskazał mu miejsce w wygodnym, obitym skórą fotelu. Nie minął jeszcze tuzin pacierzy, a Dante ponownie usłyszał swoje imię wymówione ponownie zdziwionym niepolskością brzmienia głosem, który znał dobrze z poprzedniej fazy oczekiwań. Nieuprzejma kobieta wskazała ci tym razem proste drewniane krzesło. Dzwinym trafem ona siedziała na identycznym siedzisku jak to w korytarzu. Urzędniczka skrupulatnie coś notowała, aż jej mina skwaśniała wyraźnie i wzrok przeniosła na interesanta.
-Dante? Że co chłopcze? Jaja sobie robisz, no bo jak. Tu ma być imię i nazwisko, a nie mi tu podajesz pseudonimy czy co. Mów jak się nazywasz, bo Wacek Kaczypierd wpiszę i się skończy two... – tym razem to jej głos zamarł w pół słowa.
Chustka skrywająca lewą stronę twarzy mężczyzny opadła nieco. Kobieta szybko odwracając wzrok, wydukała tylko parę słów:
- W porządku, panie... Dante. Yy.. Eee.. Proszę to dla pana. Do widzenia – wręczyła mu skrawek pergaminu i powróciła do swoich dokumentów, cała rozdygotana.

Zbigniew “Wilk” Manteufel

Jako jeden z pierwszych przybył, z ostatnią grupką kandydatów wyszedł. Kobieta o niezachęcającej aparycji zrzuciła swoim pokaźnym brzuchem dwumetrową stertę papierów z biurka, a po chwili krępującej ciszy obwiniła za wszystko zbyt gwałtowne oddechy obecnych. Karta „Wilka” odnalazła się dopiero po całym popołudniu żmudnych poszukiwań. „Nową? Nie ma mowy, szef to sknerus, wszyscy już zapisani, a na jednym zgłoszeniu jest trzydziestka kandydatów. Zapomnij.” Ostatni, którzy wyszli, gdy już skończyli bluzgać na co się dało, zaczęli się zmawiać na parę kolejek w pobliskiej karczmie. O jakiej była mowa Zbigniew nie usłyszał, gdyż ruszył żwawym krokiem w kierunku bram miasta.

Gdy przedmieścia zaczęły się powoli przeradzać w pojedyncze domostwa, Manteufel dostrzegł swojego pupila. Wilk czekał w umówionym miejscu. Pysk miał czerwony od posoki. Przynajmniej nie czekał głodny. Wspólnie kontynowali wędrówkę, aż doszli w umówione miejsce. Stary, rozłożysty dąb był widoczny z daleka. Zauważył kilka postaci. W tym jedną na koniu. Odwróciła się i po chwili zawahania ruszyła w kierunku pary przyjaciół.
- Co to za bestia? Choćby nie wiem co, nie waż mi się zbliżyć z tym diabelstwem do reszty drużyny. Mowy nie ma, że zapłacę ci pół miedziaka, jeśli to bydlę będzie się koło ciebie kręcić. Zabij, pogoń, cholera, nie wiem. Przyjdź do reszty, gdy już do załatwisz – oświadczył jeździec i nie czekając na rekcję odjechał.

Dopiero, gdy już dołączył do pozostałych i ponownie go ujrzał zdał sobie sprawę, że krzykacz i szef rekrutacji to jedna i ta sama osoba.

Wszyscy


- Świetnie. Wszyscy są. Cała siódemka. To zaczynamy. Jestem Jakub Załuska i reprezentuję mojego wuja na terenach Rzeczpospolitej. Wasze zadanie jest następujące. Transport. Kto najemnik, ten wie. Z punktu A do punktu B. Jak coś się z nim stanie, to tyle dostaniecie – pokazał zebranym środkowy palec – Żadnych pytań. Transportujecie, ochraniacie. I kasa jest. Tyle na ten temat. Jutro dołączy do was drugie tyle. Siedem się znaczy – zrobił zatrwożoną minę patrząc na swoich najemników i dla pewności pokazał im tę cyfrę na palcach – Oni mają wasz ładunek, oni wiedzą co i jak. Słuchajcie się ich we we wszystkim. To elita tej wyprawy, wy – rzucił pogardliwie – to plebs. Jeszcze dwie sprawy, ten tam – wskazał zakapturzoną postać - to wasz cieć. Pogotuje, pozszywa, poleczy i takie tam inne też. I na koniec. Zapłata. Dziesięć tysięcy złotych do podziału. Ta, wiem. Bujdy. Ino tylko patrzcie.

Odpiął od pasa sakiewkę, rozsupłał i pokazał zawartość. Trzynaście gałek ocznych, jak jeden mąż, rozszerzyły się i zalśniły w podziwie. Złoto. Czyste złoto, pocięte w okrągłe krążki. Nikt nie zdążył, zacząć liczyć, gdy Załuska zabrał im tą fortunę sprzed oczu. Z innej sakiewki rzucił każdemu po złotówce i odjechał prędko, zanim komukolwiek przyszło na myśl biec za nim, obrabować i pieprzyć ten cały transport. Siedmiu bohaterów w blasku zachodzącego słońca odprowadzało wzrokiem samotnego jeźdźca, aż żaden z nich nie mógł go dojrzeć. Przygoda się rozpoczęła.


Drużyna stała na niewielkiej polanie, gdzie piaszczyste fragmenty terenu świadczyły o ich częstym użyciu przez wędrowców. Skąpcy i biedota nie zatrzymywali się w podmiejskich zajazdach, a właśnie w takich miejscach, godzinę marszu od miasta. Nie byli jedynymi ludźmi w tej okolicy. Nieopodal rozłożyli się starzec z dzieckiem i ich skromnym wozem, wschodni handlarz, przeszukujący właśnie juki mocno obciążonego osła. W większej oddali, przy sosnowym zagajniku, bystre oczy mogły wypatrzyć dwie kobiece sylwetki.


„Cieć” wyglądał niepokojąco. Zakapturzony, z nieogoloną brodą, wystającą spod nakrycia, zaplecionymi rękami. Zaraz obok niego stał chudy, pryszczaty młodzieniec, który próbował przyjąć postawę podobną do sąsiada, ale osiągnął efekt niewarty opisu. Mizerny efekt potęgowała brudna, postrzępiona, poplamiona, dużo za duża, niegdyś dumnie nazywająca się błękitną szata maga. Ci dwaj jak i pozostała piątka mierzyli się spojrzeniami, w oczekiwaniu, aż pierwsza osoba zabierze głos.
 
__________________
Nosce te ipsum.
Boreiro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172