Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-08-2014, 22:20   #1
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] "The Road" (18+) - SESJA ZAWIESZONA

Joe “Doberusk” McAlan

Handlarz opróżnił właśnie kolejny kufelek piwa, "skromnie" świętując kolejny udany interes. Miał małe powody do dumy, w końcu nie co dzień ktoś potrafi opchnąć 137 odtwarzaczy DVD po atrakcyjnej cenie, zyskując niemal dwukrotnie na owym towarze. Pogładził klejącą się do niego kotkę po plecach, która uśmiechnęła się słodko do niego, a nawet zamruczała jak należy.

Towarzystwo bawiło się świetnie, muzyczka grała miło, panienki prezentowały swoje wdzięki... i wszystko się zesrało.




Niczym cienie, wyrosło przed McAlanem pięciu osobników w ciemnych garniturach. Słodkie panienki ulotniły się niczym kamfora, przybytek opustoszał w zastraszającym tempie, a Joe spokojnie sięgnął po kolejny browar, widząc znajomy, krzywy uśmiech na gębie typa mającego czelność przerwać mu miłe chwile.

- Jak się masz "Doberusk", chyba nie przeszkadzam? - Jegomość dosiadł się do stolika Handlarza - Kiepsko wyglądasz, nie sypiasz dobrze ostatnio? - Spytał... a zaśmiali się obaj.
- W czym sprawa? - Spytał Joe.
- A mam taką jedną, i pomyślałem sobie, że nikt inny się do tego lepiej nie nada, jak właśnie Ty... - Paolo “Motylek” Mascarpone, najspokojniej w świecie uraczył się leżącymi w miseczce fistaszkami zamówionymi tylko i wyłącznie dla podniebienia kociaczków.

- Zamieniam się w słuch... - McAlan beknął, po czym podrapał się rozbrajająco po nosie.
- Wiedziałem, że mogę na Ciebie liczyć - Paolo zapalił sobie szluga, częstując i swego przyjaciela...




Przewieść niewielki ładunek, z Detroid do Denver. Nic specjalnego, jednak robota "po cichu". Zarobić można kilka stów, nikt o niczym nie wie, i niech tak zostanie, droga i czas nieistotny, ważne, by przesyłka znalazła się u celu... - Wciąż dudniło w głowie Joe.

Niezbyt długo się zastanawiał. Co jak co, ale w końcu Paolo go jeszcze nigdy nie wykiwał, byli przecież kumplami, a do tego tamten miał naprawdę, naprawdę szerokie plecy.

Szulcowie...

Rozpuścił więc swoje "nici" i rozpoczął werbowanie ochotników do owej wycieczki, a że miał sporo znajomości, skupił się przede wszystkim na tych właśnie najbliższych, z czego i tak wychodziła niezła zbieranina wszelakich popaprańców i zwariowanych sukinkotów.





Zeke Marsh

Gabinet Doktora Donnelly, znajdował się na terenie kontrolowanym przez Ligę, a sam doktorek miał z nimi spore konszachty, to jednak w żadnym wypadku nie przeszkadzało Marshowi. W końcu nic do Ligii nie miał, do starego Irlandczyka też nie (no może poza faktem, że śmierdział wiecznie gorzałą).

Spokojny wakat w gabinecie był miłą odmianą od bardziej męczących, i o wiele bardziej stresujących zajęć, jak choćby składanie gości do kupy na stole operacyjnym. Nie miał jednak zamiaru utkwić tu na dłużej, "robótka przejściowa" jak sam sobie mówił.




A tak, tu kolanko obejrzeć bo boli, tu coś w plecach strzyka, witaminki przepiszemy... od czasu do czasu jakiś wyrostek wyciąć, albo złamanie otwarte poskładać, wszystko zaś oficjalnie pod okiem Donnelly, w końcu Zeke był tu "tylko" pomocnikiem...

Młody chłopak wtaszczył do środka rozsypujący się rower, wywołując zdziwienie przesiadujących w poczekalni, oraz niezadowolenie na twarzy pani Stacy. Pięćdziesięcioletnia kobieta, widząc młodego, wymownie odchrząknęła, lecz zanim cokolwiek powiedziała, "goniec" wyszczerzył się do niej pełną gębą:

- Szukam niejakiego Zeke Marsh, mam dla niego wiadomość!
- Jest w tej chwili zajęty młody człowieku, i proszę tu tak nie wrzeszczeć!
- Fuknęła Stacy, aż zatrząsł się jej imponujący biust.
- Przecież nie wrzeszczę! - Odparł - Trąbią na mnie całymi dniami, to co? A pani się tak nie podnieca...jak Zeke zajęty, to poczekam!




Recepcjonistka zapowietrzyła się, zatrzęsła z nerwów, po czym wskazała chłopakowi tłustym paluchem jedno z krzeseł w poczekalni.

~

Kwadrans później Marsh otrzymał wiadomość od Joe. Kroiło się coś większego, i potrzebował jego pomocy... a skoro “Doberusk” użył słów poważna robota, oznaczało to naprawdę poważną robotę, na kilka stówek zapewne. Dwa razy więc powtarzać było nie trzeba, przyklejanie plastrów może poczekać.





Thomas Veil

Rewolwerowiec przesiadywał nad stygnącym kubkiem kawy, zastanawiając się, co też dalej. Zamyślonym wzrokiem omiótł wnętrze "Córki Rybaka", przyglądając się różnorodnej klienteli. Jak było widać, smakoszów rybek nie brakowało, lokum było bowiem dosyć zapełnione... choć nikogo specjalnie wartego uwagi Thomas nie zauważył.




Ludzie rozmawiali o wszelakich pierdołach i jedli, a trzy grube i brzydkie baby uwijały się na pełnych obrotach.

Okoliczności znalezienia się Hegemończyka w tym akurat przybytku Detroid były dosyć nietypowe, o tym jednak później. W tej chwili bowiem ważniejszą sprawą był fakt, iż Veil nie bardzo wiedział dokąd dalej. Część kupiona, motor naprawiony, paliwa jednak już zostało na dnie, konkretnego planu brak, a i fundusze się kończyły... miał co prawda jeszcze sporo kulek 9mm, ale dłużej niż parę dni na nich nie pociągnie. Przydałoby się gdzieś co zarobić.

Nie ma co, ładny początek, ledwie dwa dni w mieście, a on już powoli spłukany.




W "Córce Rybaka" zjawił się jakiś młodzian, i Veil by go kompletnie zlekceważył, uznając za zwyczajowego, nie wartego uwagi szczyla, gdyby nie fakt, że chłopak ten zaczął wypytywać o właściciela motoru przed przybytkiem... a motor stał tam tylko jeden, i należał właśnie do Thomasa. Rewolwerowiec, na widok podchodzącego do niego delikwenta, powoli schował prawą dłoń pod blat stołu, by w razie czego sięgnąć błyskawicznie po rewolwer.

- Pan Veil? - Zagadał młody, stojąc już przy stoliku, i o dziwo ręce trzymał dobrze widoczne.
- Może tak, a może nie... - Odpowiedział Hegemończyk, gotowy odstrzelić smarka. Cholera wie, co takiemu mogło łazić po łbie.
- Bo szukałem pana prawie cały dzień. “Doberusk” mnie przysyła, Joe “Doberusk”, bo słyszał, że pan w mieście, to ma interes. I kazał dodać, że poważny...

No proszę, proszę, co za niespodzianka.

Joe mu spada niczym gwiazdka z nieba, nie trzeba będzie jednak przyciskać pasa.





Trevor Dickson i Jedediah Smith

Obaj panowie dosyć smętnie sączyli piwo.

Muzyczka grała, jakieś panienki były, alkohol, fajki, bilard i inne sprawy rozrywkowe, co druga gęba nadawała się do obicia za sam wygląd, jednak... nudzili się. Ostatniego typka zgarnęli tydzień temu, a obecnie żadna facjata nie pasowała do kilkunastu posiadanych listów gończych. Do tego w ich wozie zostały już praktycznie opary... no coś się kurna musiało zacząć dziać!




No i się działo.

Jakieś ryki, przepychanka, i po chwili poleciały już pierwsze razy, krzesła, kije bilardowe poszły w ruch. To nie była grzeczna knajpka z fanami jazzu, więc takie sprawy obaj widzieli już często, a nawet i brali w nich udział. Tym razem jednak...

~

- Ktoś wam grzebie przy bryce - Burknął dwumetrowy, wytatuowany biker, zdaje się Mike "Góra" go wołali, ot znajomy w sensie pozdrowienia kiwnięciem głowy i tyle. No ale chyba porządny chłop...

Trevor i Jed wyskoczyli z baru, oczywiście nie z gracją szarżującego Jaggernauta, acz cicho i szybko, przemykając na parking i szybko lokalizując intruza... intruzów. Chłopak i dziewczyna, coś robiący przy przedniej szybie, a żeby tego dokonać, on podsadzał ją, i zamiast rozglądać się wokół, gapił się na jej uda.

Mimo sporej wściekłości i chęci odstrzelenia ich na miejscu, obaj kumple postanowili rozprawić się z nimi "prawie" bezkrwawo. No bo cholera wie, co robili, może panienka zostawiała któremuś z nich liścik miłosny?

Trzask!

Prask!

- Czego tu cholerne złodziejaszki? - Warknął Trevor.
- Yyyyyyy....aaaaałłł... - Obolały chłopak starał się powiedzieć coś sensownego, a spanikowana panienka zaczęła najzwyczajniej w świecie płakać.




- Mamy was od tak odstrzelić? - Powiedział Jed.
- Nie, nie! Czekaj! Bo my mamy dla was wiadomość - Wyjąkał w końcu typek, a jego koleżanka nie przestawała zawodzić - Stul dziub Cindi, no cicho już... mamy wiadomość od Joe McAlana, chce się z wami spotkać - Wskazał na świstek papieru za wycieraczką Hummera.

- Bo... bo... bo my tam nie chcieliśmy wchodziiiiiiiić - Zawyła panienka, pokazując na bar.





Mildred J. Reid

Płoty z drutem kolczastym, tablice ostrzegające o poczęstowaniu ołowiem, kilka Dobermanów, kraty w oknach, a nawet kilka szyb kuloodpornych, wzmocnione drzwi. Parę zwyczajowych alarmów i spory dystans do obcych... nie, to nie był jakiś archaiczny bank, ani siedziba jakiegoś gangu, lecz dom, a jednocześnie i warsztat rusznikarski niejakiego Kennetha G. Matthewsa. Trudno się wszak temu wszystkiemu dziwić, było przecież sporo chętnych do zgarnięcia sprzętu, jaki znajdował się w warsztacie Matta, a czasy takie a nie inne, swojego trza pilnować, swojego trzeba bronić.




Interes kręcił się całkiem dobrze, choć zdarzały się i gorące sytuacje - i to dosłownie - gdy tydzień temu ktoś rzucił koktajlem Mołotowa. Nikt na szczęście nie ucierpiał, jedynie sam budynek został lekko podsmalony. Delikwenta jeszcze nie odnaleziono, ale to była tylko kwestia czasu... Matt zaś nie był w sumie aż tak z tego powodu wściekły, pierniczony optymista. Nie oznaczało to oczywiście, że chciał odpuścić, brał jedynie sprawę na wyjątkowo spokojny sposób.

Na ulicy pojawiła się młoda, "zielona" panienka na równie kurewsko zielonym skuterze, zatrzymując właśnie przed warsztatem. Przeżuwała coś powoli, przyglądając się miejscu, które przyszło jej odwiedzić, w końcu zeszła z maszyny i zbliżyła się do bramy. Nacisnęła przycisk...




- No? - Odezwał się do słuchawki wyjątkowo kulturalnie Matt.
- Heeeeej, szukam Milli... - Powiedziało dziewczę wyjątkowo słodkim głosikiem - Mam dla niej wiadomość.
- Nie ma jej w tej chwili
- Odparł rusznikarz.

Mildred znajdowała się zaś pięć metrów od niego, grzebiąc właśnie w jakimś wiecznie zacinającym się M14. Spojrzała lekko zdziwiona na Kennetha, ściągając brewki.

- No ale to ważne... - Małolata przy bramie nie dawała za wygraną.
- Mam jej coś przekazać? - Matt wzruszył ramionami do wpatrującej się w niego kumpeli.
- No... że Joe “Doberusk” chce się spotkać. Bardzo ważna sprawa... i się opłaci... ale trzeba się ruszyć natychmiast... spotkanie w...

I wtedy jeden z Dobermanów na zewnątrz zaczął ujadać jak wściekły, panienka bowiem oparła się ramieniem o bramę. W słuchawce Matt usłyszał bluzgi dziewczyny, ujadanie psa i tym podobne. Po chwili wściekła małolata wskoczyła na swój skuter i już jej nie było.

- Wredoto, masz chyba nagraną niezłą robotę - Uśmiechnął się do Mildred właściciel przybytku, i powtórzył dokładniej co usłyszał.





Robin „Dziadek” Carver

"Dziadka" odszukać łatwo nie było, i do tego odpowiednio z nim pogadać, dlatego też zajął się tym osobiście sam Handlarz. Carver przytajniaczył się zaś skubany jeden przy Gildii Archeologów, robiąc u nich za cholerną ochronę na jednym z licznych wykopalisk. Robota w sumie nudna, monotonna, jedynie od czasu do czasu przerywana pojawieniem się przerośniętych szczurów, do których miło się strzelało... póki nie było ich zbyt dużo. A na szczęście nie było.

Pojawienie się Joe Robin przyjął z kolei nad wyraz optymistycznie, racząc go krótkim "cześć" mimo, iż tak naprawdę miał już dosyć owej cholernej fuchy, i dałby naprawdę wiele, by móc zając się czym innym. A że akurat tak zrządził los...




Wysłuchał więc Handlarza spokojnie, na końcu zaś po prostu przytaknął jedynie, i ot to było już wszystko, jeśli chodziło o tą konkretną osobę. Zgodził się przyjść do wyznaczonego lokum o odpowiedniej godzinie, nie kwestionując zapłaty, celu, czy i pracodawcy. Taki już właśnie Carver był, i jedni to lubili, innych z kolei doprowadzało jego zachowanie wprost do szału. A że złamał właśnie zasady swojego kontraktu, i nieco gambli przeszło mu zapewne koło nosa, nie grało zbyt dużej roli.

Póki co, miał jeszcze co zjeść, nieco paliwa w bryce zostało, kulek w kałachu wystarczająco, więc co tam...





Wszyscy

Towarzystwo ruszyło więc do Joe, dowiedzieć się konkretniej o co chodzi.

Przed barem w którym przebywał Handlarz zaparkowało głośno kilka maszyn, a do środka wpakowało się znane jemu towarzystwo, od samego progu już, nie tylko rzucając pozdrowieniami i jakże cennymi uwagami na wiele tematów życiowych, rozbawieni, głośni, tacy, jakich ich znał...

Sam “Doberusk” zaś nie próżnował, i jak na dobrego gospodarza przystało, przywitał ich z zastawionym stołem alkoholu i żarła, oraz miłymi dla oka(i pewnie nie tylko) krągłymi dodatkami. Czyżby dostał już zaliczkę?


 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172