Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-07-2017, 13:51   #1
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
[M&M 3ed] Projekt Inicjatywa

Yuri Ursynow
Rosja

Od dawana nie trzymał takiej kobiety w ramionach, wtulona w niego oddychała szybko. Delikatnie odgarnął rude włosy z twarzy. Ich oczy się spotkały, jej usta poruszyły się w niesłyszalnym szepcie. W jej włosach zaplątało się coś ostrego, ale nie zwrócił na to uwagi.
Zimny wiatr wpadał przez okno i hulał po wnętrzu myśliwskiej chaty. Cienkie czerwone nitki widoczne w wznieconym wiatrem kurzu tańczyły znacząc ściany punkcikami.
Jej usta znowu się poruszyły. Ale znowu nic nie słyszał, dzwonienie w uszach powoli ustępowało, eksplozja która wrzuciła Nataszę do środka przez okno była potężna.
- Uciekaj! - w końcu dotarło do jego mózgu.
Czerwone punkciki zbiegły się na piersi Yuriego. Natasza walnęła go łokciem i odtoczyła się, Yuri rzucił się w bok, ale pocisk trafił go w bark wychodząc w fontannie krwi i mięsa z drugiej strony. Padł na podłogę, krztusząc się krwią lejącą się do przestrzelonego płuca. Jak z oddali słyszał terkot pistoletu maszynowego.
Ścięgna napięły się, mięśnie i kości zaczęły rozciągać. Barki pokryły się czarnym skłębionym futrem. Zęby jakby ciągnięte obcęgami wychodziły z dziąseł stając się coraz dłuższe.
- AGRHHHHHHHHHHHHH!
Ryk wściekłego niedźwiedzia zagłuszył strzelaninę. Yuri skoczył ku oknu, futryny były za wąskie by pomieścić szerokie bary, ale nie przejął się tym. Wyszedł na zewnątrz z połową frontowej ściany i nie zatrzymując zaszarżował w kierunku kilku sylwetek w kombinezonach kamuflażu zimowego. W rękach każdego z nich rozpoznał charakterystyczną sylwetkę karabinu kałasznikowa. Część pocisków nie przebiła grubej skóry, reszta poznaczyła pierś i barki krwawymi dziurami, które kilka chwil później zniknęły. Ale Yuri już był przy pierwszym, od niechcenia trącił go łapą przebiegając dalej. Napastnik poleciał kilka metrów w tył. Drugi miał mniej szczęścia, wrzeszcząc strzelał do końca. Nawet, gdy miażdżyły go łapy potwora, który nie raczył się zwolnić. Kolejny próbował odskoczyć, ale kłapnięcie zębami rozerwało mu bark i urwało ramię.
Następnego nie zdążył dopaść, 12mm pocisk strzaskał kość w przedniej łapie. Niedźwiedź w pędzie rąbnął w szopę, roznosząc w pył stare deski. Zamontowany na gaziku Kord pruł serią resztki szopy. Yori zgarnął łapami deski, nagle na coś trafił. Pazury zacisnęły się odruchowo. Nawet nie patrząc rzucił znaleziskiem w gazik. Półtonowy pług zmiażdżył tył samochodu wraz z karabinem i strzelcem.


***

Doświadczony żołnierz Specnazu drążącą ręką sięgnął po butelkę, ale dłoń dowódcy ubiegła go. Kapitan Kniaziewicz odkręcił Bielugę i sam nalał do szklanki stojącej przed żołnierzem. Ten wychylił to jednym haustem i kaszlnął.
- … ostatnim co widziałem był jebany pług, którym rzucił w samochód. Odskoczyłem, Iwan nei zdążył, potem samochód wybuchł, a potem… potem obudziłem się jak już było po wszystkim.
- A co z Romanovą?
- zapytał kapitan.
- Przeszukałem ruiny domu, ale nie znalazłem jej. Musiała przeżyć i uciekła razem z tym potworem. Śnieg zasypał ślady, nie wiem, w którą stronę uciekli.

***

Bałtyk, nad wodami międzynarodowymi. Płyta lądowiska Helicarriera
Z rosyjskiego helikoptera ostrożnie wysiadł Yuri. Spojrzał na Natashę, ta skinęła głową w kierunku łysego murzyna z opaską na oku. Podmuchy wiatru szarpały jego płaszczem.

- Witaj w programie Inicjatywa.



Margaret Foster
Alpine Valley

Dochodziło południe, Margaret właśnie z reszta ekipy wróciła ze stoku gdy usłyszeli głośny szum. Osłaniając oczy przed jaskrawym słońcem spojrzeli w górę. Na niebie rósł ciemny punkt. Z sekundy na sekundę był coraz większy, ciągnął się na nim warkocz dymu.
- To samolot - powiedział ktoś - pali się.
Śledzony coraz większą ilością oczy samolot obniżył lot. Przemknął nad miasteczkiem przycupniętym u podnóża góry i rąbnął w szczyt. Potężna eksplozja nie pozostawia złudzeń co do losu pilota. Szczyt przesłoniła śnieżna mgiełka. Do uszu wszystkich dotarło dudnienie.
- Lawina!
Ale to było delikatne niedopowiedzenie. Prawie połowa śniegu z góry pędziła wprost na miasto. Drzewa łamały się jak zapałki, ludzi rzucili się do beznadziejnej ucieczki.

Margaret nie miała wyjścia. Rzuciła narty i pobiegła w kierunku zbocza. Wyciągnęła ramiona, zaspy zafalowały i kłęby śniegu zaczęły tworzyć ścianę. Ale ta wciąż była za mała. Masa śniegu kamieni i drzew zmiotła już pierwsze budynki.
- To za mało, za mało - szeptała Margaret wciąż wznosząc lodową ścianę. Czoło lawiny zbliżyło się do budowanego muru. Pod naporem żywiołu lodowa ściana pękła zasypując ją tonami śniegu. Margaret “chwyciła” go owijając się lodem niczym kokonem, ale śniegu było zbyt wiele. Napierający żywioł wyciskał jej oddech z piersi. Cieknąca z nosa krew zamarzła na brodzie.
- Pomóż mi! - krzyknęła dziewczyna.

***

Nick Fury stał na kupie śniegu trzymając się pod boki. Wiatr powiewał połami jego płaszcza. Patrzył w górę. Na gigantyczną lodową postać. Stała we władczej pozie wznosząc ręce w górę.
- Dyrektorze, wykrywamy ślady życia w środku - powiedział jeden z agentów.
- Ten posąg żyje?
- Nie dyrektorze
- technik pokręcił głową i wskazał na monitor - w środku jest człowiek. Dziewczyna.
- Wydobądźcie ją.

***

Margaret z trudem otworzyła oczy, było jej przeraźliwie zimno. Mimo, że była opatulona kocami. Wszystko ją bolało. Najbardziej tam w środku. Powoli przekręciła głowę i jęknęła z bólu. Stojący przy oknie czarnoskóry mężczyzna w skórzanym płaszczu powoli się odwrócił. Na jednym oku miał opaskę.

- Witaj w programie Inicjatywa.



Allan Grant
Pustynia Nevada
Rozmowa ze znajomymi została przerwana. Seria z karabinu rozorała ziemię tuż koło gości Allana.
- Prosimy nie stawiać oporu doktorze, albo pańskim przyjaciołom stanie się krzywda. - odezwał się przez głośnik głos z góry. Helikopter obwieszony uzbrojeniem bezszelestnie zawisł w powietrzu.
Doktor Grant nie bez powodu ukrywał się na odludziu.
- Allan, o co tu chodzi? Kim oni… - pytała Ellie.
- Później - powiedział Allan i zrobił krok stając między helikopterem, a znajomymi.
- Doktorze, zasłanianie ich własnym ciałem nic nie …

Ale doktor nie słuchał, przymknął na chwilę oczy. Gdy je otworzył, źrenice miał pionowe. Gadzie.
- W górę, w górę! - wrzeszczał facet w helikopterze szarpiąc za ramię pilota. Doktor błyskawicznie zaczął rosnąć, masa wzrastała w postępie geometrycznym, długa szyja sięgała właśnie helikoptera. Potężne, tępe zęby roślinożercy zamknęły się na zasobniku z rakietami. Jęknął darty metal, gdy brachiozaur szarpnął łbem. Helikopter zatoczył się i stracił sterowność, obracając się wokół własnej osi odleciał kawałek i koślawo wylądował.
Ale to nie był jeszcze koniec ich kłopotów. Brachiozaur zaczął nagle się kurczyć. Sekundę potem ziemią wstrząsnęły drgania, gdy rogaty triceratops zaszarżował na uziemiony helikopter.
Dwóch ludzi zdołało wyskoczyć z helikoptera, pilot do końca walczył z pasami. Potężne uderzenie rzuciło wrakiem kilkanaście metrów w tył. Antyczny gad potrząsnął łbem zrzucając przyczepiony kawał blachy. Jeden z uratowanych ludzi wyjął pistolet i zaczął strzelać, kula nieszkodliwie odbiły się od kostnej tarczy. Tricerotaps prychnął wzniecając chmurę kurzu.

Lecz zanim nieszczęsny strzelec skończył tak jak helikopter rozległ się wybuch. Eksplozja podrzuciła dinozaura w powietrze.
- Doktorze, jeden ruch, a oni zginął. - znowu rozległ się głos z głośnika. Drugi helikopter celował w zdumionych Ellie i Iana.

Zanim Allan zrobił cokolwiek, wielki cień przesłonił niebo. Miał chyba za dwa kilometry długości. Spojrzał w góę. Wielki emblemat Shield odcinał się od ciemnego poszycia Helicarriera.

Helikopter położył się w ciasny skręt i ruszył w kierunku pustyni ścigany przez dwa myśliwce.

***

- Doktorze, witam w programie Inicjatywa - powiedział łysy czarnoskóry facet z opaską na oku, który właśnie wysiadł z lądującego transportowca Shield.


Nitro
Transportowiec Shield

4152 m n.p.t.

- Nóż - powiedział Nitro owijając taśmą izolacyjną pręt, nóż znalazł się w jego dłoni podany przez agenta Shield. Szybko naciął izolacje w kilku miejscach i zaczął w tych miejscach doczepiać wystające spod otwartego panelu druty.

3372 m n.p.t.

Siedział po turecku pod konsolą wygięty pod niewygodnym kątem. Poprzepalane cewki i kondensatory uwierały go w tyłek, ale nie miał czasu ich wygrzebać. Robota nie mogła czekać. Wetknął pręt do panelu, koniec nie chciał wejść.

2521 m n.p.t.

- Daj mi pistolet - powiedział.
- Co, po co ci?
- Dawaj mówię.


1324 m n.p.t.

Agent rad nie rad wyjął z kabury i podał.
Nitro wyrzucił pocisk z komory i złapawszy za lufę zaczął walić w pręt, ten centymetr po centymetrze wchodził coraz głębiej.

574 m n.p.t.

- Ej co ty robisz? Młotka nie masz?
Mechanik spojrzał znacząco na młotek blokujący opadające zwoje kabli pod konsolą. Wypluł spinacz biurowy z ust i go rozgiął. Dwoma palcami wsunął go w gniazdo i puścił. Błysnęło i zaśmierdziało ozonem.

35 m n.p.t.

- No dobra, mamy znowu moc - powiedział wychylając się.
Pilot walnął przycisk startera. Silniki transportowca Shield ryknęły. Przeciążenie wcisnęło wszystkich w podłogę, gdy maszyna dała całą naprzód. Zachrobotało, gdy podwozie otarło się o korony drzew.

154 m n.p.t.

- Masz u mnie skrzynkę whisky - powiedział pilot ocierając pot. Najwyraźniej swobodny lot bez silników nad leśnymi krajobrazami nadszarpnął mu nerwy.
- Jak dolecimy - mruknął Nitro - szukaj miejsca do lądowania, ta prowizorka wytrzyma góra parę minut.
Po podłodze walały się różnego rodzaju rupiecie, wybebeszona apteczka, rozkręcona latarka, zdemontowany fotel z rozprutym oparciem, obudowa komórki, kilkanaście różnego rodzaju kawałków elektroniki w różnych stadiach rozkładu i śniadaniówka z obrazkiem kaczora Dafiego.

***

Pilot skinął głową i ostrożnie położył maszynę w skręt, widząc w miarę równy kawałek terenu.
- Trzymaj się, zaraz nami zatrzęsie.
Było to lekkie niedopowiedzenie. Nitro poczuł klepanie po twarzy i otworzył oczy. Pochylał się nad nim pilot.
- Dachowaliśmy. - domyślił się - Żyjemy?
- Tak. Przylecą po nas za godzinę. Szkoda, że rozpieprzyło monitory.
- A co?
- zainteresował się wstając z trudem.
- Podłączyłbyś internet i oglądalibyśmy sobie gołe dupy.
- Masz celownik laserowy. Możemy zrobić rzutnik…
- Nie stary, nie uwierzę… nie robisz sobie jaj?


***

Dwie godziny wcześniej
- Chyba nie mam wyjścia - Mruknął Nitro.
- Zawsze są dwa wyjścia - powiedział Colson - ale niektóre są mniej atrakcyjne od innych.
Transportowiec Shield wylądował na jezdni.
- Twoja podwózka - powiedział agent.

Nitro wsiadał już do transportowca, gdy Coulson zawołał:
- Hej, uśmiechnij się i witaj w programie Inicjatywa.


Labron Owens
Pokój w akademiku.
Pukanie do drzwi zastało go w połowie drogi do komputera. Dopadł do drzwi i szarpnięciem je otworzył. Stało tam dwóch smutnych panów w ciemnych garniturach. Chłopak szybko przebiegł w myślach ostatnie dni, nie znalazł jednak nic co usprawiedliwiało by taką wizytę.
- Larbon Owens? - zapytał jeden z nich machając szybko legitymacją - Agent Johnson i Agent Smith z Shield.
- Nie, to nie ja…
- Wprowadzanie w błąd agentów jest przestępstwem.
- Poważnie, to nie ja…
- Ktoś tu jeszcze jest?
- Nie, jestem sam.
- A on?
- agent wskazał za plecy chłopaka. Ten odruchowo odwrócił się. Nie zauważył dłoni agenta uderzającego go w szyję. Ciche stęknięcie i nogi się pod nim ugięły.

***

Świadomość powoli wracała, był w jadącej furgonetce. Ręce miał skute z tyłu.
- Nasza śpiąca królewna się obudziła - pochylił się nad nim jeden z “agentów”.
- Kim jesteście? Gdzie mnie wieziecie?
- Nie spodoba ci się tam czarnuchu. Ale i tak nie masz wyjścia
- złapał chłopaka za twarz i lekko ścisnął - a teraz morda w kubeł.
Owens nie powiedział ani słowa, “agent” padł bez jęku. Chłopak położył się na siedzeniu i przesunął ręce pod tyłkiem.
- Co się tam dzieje? - zapytał drugi “agent” odwracając się od kierownicy.

***

Furgonetką szarpnęło w prawo, przez karoserię przebiegły iskry, odbiła się od taksówki i gwałtownie skręciła. Przechyliła się na dwóch kołach, przez chwilę wyglądało, że ustoi. Ale tylko chwilę, rąbnęła na prawy bok i krzesząc iskry sunęła po ulicy. W końcu zatrzymała się. W jaskrawym błysku tylne drzwi odskoczyły i poleciały kilka metrów, sunąć po asfalcie Obuta w pancerz stopa zatrzymała je.
Owens wyszedł z furgonetki i zmarł z szeroko otwartymi oczami.

- Dostałem twoją wiadomość młody - powiedział osobnik w pancerzu, przyłbica odskoczyła ukazując twarz Tonego Starka - Witaj w programie Inicjatywa.


Skalmöld
Asgard
Ruch był płynny, naturalny. Ociekała potem i ciężko oddychała, nie spodziewała się, że on wykaże się aż takim kunsztem. Na każdy jej ruchem odpowiadał swoim idealnie dopasowanym, jakby stanowili jedność. Naparł na nią gwałtownie aż jęknęła krzywiąc usta w uśmiechu. Wciąż nie mogła uwierzyć, że miał ją tu i teraz. A zaraz… Jego palce zanurzyły się w jej włosy, wygięła plecy w łuk, gdy mocno szarpnął. Chwila nieważkości i rąbnęła o ziemię. Ziarna piasku pięknie się mieniły widziane z tej perspektywy, niestety cień z wzniesionym mieczem przesłonił słońce, psując widok. Poturlała się w bok ułamek sekundy zanim ostrze rozdarło piach. Błyskawicznie kucnęła i cięła nisko nad ziemią. Chybiła o włos, odruchowo sparowała wstając i od razu skontrowała. Przeciwnik odbił ostrze, poszedł za ciosem i naparł na nią ramieniem. Na to tylko czekała, zeszła w bok pozwalając musnąć się ramieniem i cięła poziomo. Ostrze zazgrzytało o ostrze.
Musiał mieć nadgarstek z gumy. Odskoczyła w tył, miecz uderzył podstępnie niczym żmija. O włos, o przeklęty włos. Zanurkował pod ostrzem, wywinęła się piruetem i cięła znad ramienia na skos. Wróg odszedł w lewo i ciął od dołu. Ostrza spotkały się pośrodku, z jękiem oba pękły siejąc wokół stalowymi kawałkami.

Walkiria nie zawahała się ani sekundy, pchnęła odłamkiem jaki jej został wprost w oko wroga. Ten padł w tył, ale okrzyk radości Skalmöld zdusił ból brzucha. Padła na kolana w coraz większej kałuży krwi.

***

Usiadła gwałtownie na łóżku. Znowu ten sen. Odgarnęła z twarzy sklejone potem włosy. Ciągle czuła ranę, mimo że minął już kawał czasu. Spojrzała w bok, przekuty na nowo miecz wisiał na miejscu. Do naprawy wykorzystano odłamki miecza mistrza szermierzy którego zabiła, sługusa Malekitha. Wciąż nie poznała wszystkich jego właściwości. Pytanie tylko czy chciała je poznać.

***

- To jest Skalmöld - powiedział Thor, przedstawiając ją łysemu mężczyźnie o czarnej skórze. Tak jak Odyn miał jedno oko. - Po ataku Malekitha wielu jego żołnierzy pozostało na ziemi. Muszę się tym zająć. Godnie mnie zastąpi, gdy nastanie czas wojennej zawieruchy.

Jednooki skinął głową i rzekł:
- Witaj w programie inicjatywa.


David Whitherspoon

Był pierwszy raz na zewnątrz odkąd zaczął się ten koszmar. Oczywiście nie puścili go samopas. Czerwono niebieski kombinezon miał pełno wszytych czujników. Choć w ogóle ich nie czuł.
Niczym na westernie, wymarłe miasteczko nie prezentowało się zachęcająco. Okopcone budynki, dziury w ścianach. On miał tylko przejść na drugi koniec. Tylko. Podbiegł do ściany budynku. Sięgnął swoim zmysłem do środka. Czesał pomieszczenie po pomieszczeniu. Nic. Kolejny budynek. W końcu. Przemieszczenie masy na piętrze przy oknie. Jakieś 90 kg. Akurat tyle co żołnierz z oporządzeniem. Ruszył ostrożnie zachodząc od boku. Bezszelestnie wzniósł się w górę, wszedł oknem. Podłogę zaścielał gruz. Nie ma siły by przeszedł niesłyszany. Odepchnął się od ściany i przepłynął do drzwi w powietrzu, wyjrzał. Tak, miał racje, przy oknie klęczał żołnierz z karabinem. Skupił się i żołnierz stęknął, oparł się o parapet próbując utrzymać pion. Karabin wypadł mu z dłoni i gruchnął o podłogę jakby ważył ze sto kilo. Centymetr po centymetrze żołnierz rozpłaszczył się na podłodze. Z trudem oddychał.
- To nic osobistego - powiedział David i sierpowym ogłuszył go. Dopiero wtedy przywrócił właściwe działanie grawitacji.
Nagle usłyszał zgrzyt gruzu. Był w połowie ruchu, gdy zauważył ruch. Cios kolbą rzucił go na ścianę. Żołnierz brał już kolejny zamach. Nagle karabin pociągnął go ku ziemi, by sekundę potem runąć w górę. Kolba rąbnęła żołnierza w podbródek. Siła ciosu podrzuciła go na metr w górę. Masa żołnierza wzrosła geometrycznie, rąbnął o podłogę i znieruchomiał.

***

Szukał dalej, penetracja budynku i działanie. Nagle wyczuł anomalie na dachu. Coś się poruszało wzdłuż krawędzi. Ale nie widział tego. Skończył się dzień dziecka, wysłali kogoś kompetentnego. Obiekt skoczył z dachu…



Edward Brock

Dzień testu. Dziś się okaże czy warunkowanie obiektu V odniosły skutek. Znajomy ciężar ekwipunku uspokajał. Odruchowo kolejny raz sprawdził czy wszystko jest na miejscu. I tak jak pięć razy wcześniej, było.
Jednym skokiem znalazł się na dachu. Gdyby go ktokolwiek obserwował stracił by go teraz z widoku. Kamuflaż działał dobrze w warunkach polowych.
- Parametry w normie - usłyszał w komunikatorze - zaczynaj.
Nie trudził się odpowiadaniem, bo i po co? Chociaż nie, odpowiadanie pomagało zagłuszyć szepty.
- Zrozumiałem, zaczynam. Bez odbioru. - ruszył, wybił się z krawędzi i wypuścił sieć. Przefrunął jak ten, którego mózg… stop. Nie rozkojarzyć się. Terkot karabinu. Seria skosiła go w połowie skoku, rąbnął o ziemię i potoczył się pod ścianą. Po drugiej stronie ulicy, drugie okno po prawej. Najwyraźniej dali im zabawki, które niwelowały kamuflaż. No to czas się pobawić.
Brock wystrzelił dwie sieci, każda zahaczała o ścianę sąsiadującego budynków. Ruszył do tyłu skryty za murkiem napinając ją do granic możliwości. Zacisnął zęby dusząc szepty w sobie. Jedna ze sztuczek tego… Nie. Zduszenie obiektu V było łatwiejsze. Dotarł do granicy rozciągliwości sieci. Czas na desant. Wystrzelił w powietrze, szerokim łukiem przemknął nad ulicę. Poza polem widzenia snajpera.

***

Płacili dobrze za odstrzelenie jakiegoś frajera. No, frajera z niezłym sprzętem. Ten jego kamuflaż był rewelacyjny, bez wsparcia swoich zabawek, nie miałby szansy go dostrzec. Trafił go, ale nie śmiertelnie. Założyć się można o grubą kasę, że kolo miał kamizelkę. Cierpliwość popłaca, wystarczy poczeka…
Cienka ściana eksplodowała trocinami i kawałkami sklejki.
- Puk, puk, czy Peter wyjdzie się pobawić.
Czarna pięść rąbnęła snajpera w brzuch rzucając go pod ścianę.

***

Gdzie było tu wyzwanie? Już trzech spało w kokonach z sieci. Przebiegł ostrożnie krawędzią dachu i skoczył na następny...


Simonsville, miasteczko treningowe
Niespodzianka dupku. David zwiększył grawitację. Niewidzialny kształt rąbnął o ziemię wznosząc tuman kurzu. Ruszył by dokończyć, gdy zamarł w pół kroku. To coś, którego krawędzie pokryte kurzem zaczynał widzieć wstawało. Docisnął mocniej. Nagle ziemia uciekła mu spod nóg. Coś wlokło go za kostkę. Dlaczego mu nie pomóc? Puścił krótki impuls antygrawitacyjny na siebie i odbił się od ziemi. Niczym balonik na sznurku pofrunął w górę, gdy tylko znalazł się nad celem odwrócił bieguny. Runął w dół niczym tona cegieł.

- Koniec testu! - usłyszeli obaj w słuchawkach. Zamarli, David powoli redukował grawitację, cholernie silne dłonie ubranego na czarno osobnika powoli, powoli się rozluźniły na szyi Davida. Brock musiał użyć całych pokładów woli by to zrobić. Niebiesko czerwony kostium przeciwnika sprawiał, że obiekt V szalał w jego głowie.
Krok po kroku odsunął się.

***

Fury obserwował scenę na monitorze. W końcu odsunął dłoń od przycisku. Przełączył dwa pstryczki i czerwone światełka na komunikatorach Davida i Eddiego zgasły.
- Obaj zaliczyli testy, są zdolni do służby, rozbroić ładunki.

***

Patrzyli na siebie nieufnie. Nie wiedzieli co dowództwo wymyśli. Moze każą znowu się im bić.
- Panowie - usłyszeli w komunikatorach - witamy w projekcie Inicjatywa.


Obóz Hammond, koło Stamford w Connecticut
- Witajcie, nazywam się Hank Pym i jestem dyrektorem ośrodka szkoleniowego. - powiedział niewysoki ciemnowłosy facet. - Trafiliście tu, bo posiadacie zdolności, które mogą być niebezpieczne dla postronnych. Nauczymy was z nich korzystać. Jesteście pierwszą grupą projektu Inicjatywa. Ostatnie wydarzenia pokazały, że są zagrożenia, z którymi nie poradzi sobie armia. Docelowo planowane jest utworzenie grupy, w każdym ze stanów. Ale to przyszłość. Teraz rozgośćcie się, później poznamy się lepiej.

Transporter Shield z rykiem silników wystartował obsypując pyłem stojącą grupę. Zostali sami z dyrektorem i kilkoma ekipami remontowymi. I grupami uzbrojonych straży. Najwyraźniej ich kwatery właśnie powstawały. Dosłownie.

Gdy ucichł ryk silnika dyrektor powiedział:
- Sierżancie, proszę wskazać kwatery naszym rekrutom.
- Tak jest
- odparł sierżant i wydarł się - Oddział, kurwa, w prawo zwrot… - zamilkł zerknąwszy na patrzącego z dezaprobatą Pyma i wzruszył ramionami - Proszę wybaczyć dyrektorze, stare przyzwyczajenia.
Spojrzał na grupę i rzekł - Zapraszam, kurwa, na pokoje. - wskazał na malowany właśnie budynek.

O dziwo w środku wyglądało to lepiej. Dużo lepiej. Niezbyt ciasne pokoje były dwuosobowe. Sierżant nie precyzował gdzie kto ma kwaterę więc najwyraźniej zostawili to w ich gestii. W dodatku pokoi było dwadzieścia cztery. Najwyraźniej myśleli przyszłościowo. Stołówka, sale rekreacyjne. Był nawet basen, co prawda jeszcze bez wody.

- Jeśli będziecie czegoś potrzebować to, kurwa, walić do mnie jak do tatusia - powiedział sierżant kończąc oprowadzanie. - Świat, kurwa idzie naprzód. Wysłali mnie na szkolenie psychologiczne, tak więc jak ktoś będzie miał depresje, to ja go kurwa, raz dwa wyleczę. Możecie mi powiedzieć o wszystkim, jestem tu, kurwa, od tego by wam pomóc się zaaklimatyzować i osiągnąć jak najlepsze wyniki. Ale jak ktoś mi, kurwa będzie łgał w żywe oczy to ten but - wskazał swojego wypastowanego do połysku trepa - będzie wymagał pastowania. A wiecie dlaczego? - pytanie było raczej retoryczne, bo zaraz sam sobie odpowiedział. - A to dlatego, że uwięźnie tam, gdzie mi, kurwa poprawność polityczna nie pozwala powiedzieć. Rozumiemy się?
Obrzucił wszystkich wzrokiem mówiącym “jak nie rozumiesz to zaraz mój drugi but będzie wymagał pastowania”.
- No to zakwaterować się, obiad o 14.30. Potem zajmie się wami wasz trener, Anthony Masters. Rozejść się. Wróć! Rozgośćcie się i miłego popołudnia życzę.
Zrobił przepisowy w tył zwrot i odszedł skrzypiąc trepami po linoleum.
 
Mike jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172