Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 08:40   #1
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[Autorski] Jeźdźcy Bestii

ZE WZGLĘDU NA TO ŻE W DNIU 22 SIERPNIA 2010r FORUM LI STRACIŁO DANE SESJI KOLEJNE POSTY BĘDĄ PRÓBA ODZYSKANIA. MODERATORÓW ORAZ CZYTELNIKÓW UPRASZA SIĘ O WYROZUMIAŁOŚĆ.


________________________________________
Wszyscy - PARTIA NARRATORA

Wschodzące słońce oświeciło swymi promieniami wspinające się na szczyt wzniesienia postacie. Idący z tyłu za nimi szaman klanu przyglądał się im z kamiennym obliczem.



Gdyby ktoś spojrzał na tą surową, ogorzałą od słońca i wiatru twarz, nie byłby w stanie zauważyć emocji, jaka kłębiły się w duszy starszego mężczyzny. On - Juhar Dwa Duchy – prowadził właśnie na Wzniesienie Wilków nowych Jeźdźców Bestii. Aż siedmioro nowych!
Wybrani przez Potęgi i Totem Klanu kandydaci wejdą na wzgórze i przejdą mistyczny rytuał, który na zawsze zwiąże ich dusze, z duchem ich Bestii. Od kiedy Juhar Dwa Duchy pamiętał, nigdy nie zdarzyło się, aby w tak małym klanie jak ich aż tylu Jeźdźców Bestii podchodziło do ceremoniału jednocześnie. Starzy szamani zgadzali się, że tylu przebudzonych mistycznych wojowników w jednym czasie może zwiastować nadchodzące zmiany. Połączywszy to z omenami oraz innymi zwiastunami stary szaman wiedział, że Step – ich ojczyzna – jest zagrożony.

Uczucie niepokoju narastało z każdym dniem oddzielających ich od ceremoniału połączenia, a kiedy wreszcie młodzi Jeźdźcy wkraczali na wzgórze przeczucie, że rytuał będzie brzemienny w skutkach było tak silne, że Juhar z trudem mógł skoncentrować myśli na czymkolwiek innym.
Szedł powoli, z pochyloną głową, wpatrując się w czubki swoich skórzanych mokasynów. Kiedy jednak kandydaci weszli na szczyt Wzniesienia Wilków i stanęli pośród zbielałych kości szaman podniósł głowę i spojrzał prosto na grupkę kandydatów.

Step, jego ukochany step, rozciągał się wszędzie, jak okiem sięgnąć. Łagodnie falujące morze soczyście zielonych traw. W oddali ujrzał leniwie pasące się stado rogatych bawołów stepowych – wielkie, kudłate bestie, które zapewniają klanom mięso, skóry na namioty oraz kości na broń.

Pozwolił młodym nasycić oczy widokami oraz poczuć mistyczną moc Wzniesienia Wilków. Moc płynącą od wielkich, chropowatych głazów ustawionych przed wiekami na jego szczycie. Moc płynącą od pożółkłych, zwapnianych kości wilków leżących wszędzie wokół menhirów. Moc płynącą w szepcie wiatru załamującego się na kamieniach.

Potem przywołał kandydatów skinieniem pomarszczonej dłoni. Kiedy już stanęli przed nim spojrzał po kolei w ich oczy, jakby ważąc z jakiej ulepieni są gliny i przemówił:

- Dzisiejszego dnia przejdziecie mistyczny rytuał, który na zawsze połączy waszą duszę z duchami zwierząt. Od kiedy tylko się narodziliście, czuliście z nimi pewną więź, jednak to, co zdarzy się dzisiejszego dnia w tym świętym miejscu naszego klanu zmieni was na zawsze.
Staniecie się silniejsi, szybsi i bardziej wytrzymali. Staniecie się po części ludźmi, lecz po części bestiami, które wybrały was podczas narodzin. Dosiądziecie ich duchów, jak jeźdźcy wskakują na grzbiety mustangów i będziecie, podobnie jak przy zwykłej jeździe, mogli kierować swoimi zwierzętami myślą. Ale to będzie więź, której nie da się opisać słowami. Wieź, której nikt, poza innym Jeźdźcem nie będzie potrafił pojąc. Nawet ja. Najświętsza, błogosławiona i przeczysta.

Zamilkł na chwilę, wpatrując się w ich twarze.

- Dzisiaj spędzicie dzień i noc na tym wzgórzu myśląc o waszych zwierzętach. Zostawię każdemu z was bukłak z wodą doprawioną silną dawką wyciągu z widmotrawy. Ta roślina pozwoli wam wkroczyć na Ścieżki Duchów, odszukać waszego zwierzęcego przyjaciela i połączyć z nim w jedność. Wędrowaliśmy trzy dni pozostawiając nasz klan daleko stąd. Przez ten czas jedliście tylko wskazane produkty i piliście wodę z widmotrawy. Jesteście gotowi by poddać się rytuałowi. Pozostańcie na szczycie i oczekujcie zmroku. Noc spędzicie na wędrówce po Ścieżkach Duchów, a kiedy wzejdzie świt będę oczekiwał na was u stóp wzniesienia. Weszliście na wzgórze jako młodziki, zejdziecie jako szanowani Jeźdźcy Bestii. Wybrańcy Potęg i nasi przewodnicy, nasza jedyna broń zdolna stawić czoła potędze Mrocznych i ich pomiotów.

Znów zamilkł dając im krótką chwilę, by pojęli sens i wagę jego słów.

- Podczas rytuału połączenia ujrzycie różne obrazy. To fragmenty tego, co się już zdarzyło i tego, co się jeszcze zdarzy. Starajcie się zapamiętać to, co w tej uświęconej chwili powiedzą do was Potęgi. To one kierują naszym śmiertelnym losem. Potęga Wiatru, Potęga Wody, Potęga Ziemi, Potęga Ognia i najpotężniejsza, lecz najbardziej kapryśna z nich – Potęga Ducha. Nie znamy ich imion, lecz gdybyśmy je nawet znali, nie odważylibyśmy się ich głośno wymawiać, by nie skończyć jak Upadli, o których jednak lepiej nie wspominać przed tak ważnym w waszym życiu rytuałem.

Po tych słowach znów westchnął i długo nic nie mówił.

- Siadajcie w cieniu głazów i wsłuchajcie się w pieśń duchów, która pobrzmiewa w tym miejscu silnym echem – powiedział w końcu wręczając każdemu niewielki bukłak z namalowanymi na nim znakami Potęg. – Pijcie wodę z umiarem, by widmowa trawa miała czas zadziałać i pozwolić wam wkroczyć na Ścieżki Duchów. Bądźcie silni i odważni a zakończycie tą próbę pomyślnie.

- Powodzenia – dodał stary szaman, po czym odwrócił się i zaczął schodzić ze wzniesienia do niewielkiego obozowiska, które rozbili u jego stóp. Czekał tam na nich jego uczeń Hunge Cierniowy Krzak cierpliwie grzejąc wodę na ziołowy napar. Szykował się długi dzień. Jednak jeszcze jeden omen nie dawał spokoju Juharowi Dwa Duchy. W oddali, na nieboskłonie krążył ciemny punkcik. To był sokół, ale szaman wyczuwał od niego miazmaty magii. Inny szaman obserwował ich zmysłami ptaka, a fakt ten martwił Juhara bardziej, niż wszystkie omeny. Któż miał w tym interes, by obserwować ceremonię młodych Jeźdźców? I dlaczego to robił? Nigdy wcześniej nikt nie zakłócał tej mistycznej chwili. Nigdy!

Tymczasem siódemka młodych ludzi przygotowywała się do obrządku.


MELESUGUN SZALONA



Mówią, że serce jest bębnem, który całemu naszemu życiu nadaje rytm.
Mówią, że bęben jest magicznym wierzchowcem, przewodnikiem w świecie duchów.
Pierwszą i ostatnią nadzieją.
Mówią, że dla tego, który ogłuchnął na dźwięk własnego serca nie ma ratunku.
Że nie ma walki bez rytmu.
Że nie ma wojownika bez serca.

Morze trawy jest dla ludzi spoza stepu; o ile tacy w ogóle istnieją; ciszą.
Jego dzieci, twarde i harde plemiona stepu, znają jednak prawdę.
W tej ciszy, w poszumie wyzłoconych słońcem traw kryje się nieskończona mnogość dźwięków. Znaków, których czytanie jest pierwszą umiejętnością, którą wpaja się dzieciom.

Porośnięta trawą pustynia jest ich sercem. Domem. Bębnem. Magicznym koniem.
Wszystkim, co święte i ważne.


Przemierzała step. Wsłuchana w przypływy i odpływy świętej krwi plemienia krążącej w jej żyłach. W uderzenia bębna. W głos stepu-matki.
Była gotowa na trwającą nieprzerwanie trzy dni i trzy noce wędrówkę. Podróż, która być może niejednego zwaliłaby z nóg. Nie ich. Nie na tym szlaku.
Nie licząc szamana była ich siódemka.
Melesugun czuła ich zapach. Każde z nich pachniało własną historią. Każde na stopach miało kurz dróg, którymi dotarli do tego miejsca.
Krew i sól stepu.
Ważyła ich i mierzyła w milczeniu. Nie wszystkich znała. Nie wszyscy znali ją.


Młodą dziewczynę o czarnych, zbitych w strąki i ozdobionych fetyszami włosach. Dziewczynę nieprzeciętnego wzrostu i siły. Tą, która na pierwszy swój tatuaż zasłużyła już trzy lata temu pościgiem, który wciąż jeszcze wspominany wywoływał u wojowników plemienia milczące uznanie. Do dwóch dniach gonitwy dopadła ostatniego z podjazu Trygarran. Cokolwiek zobaczył w jej oczach, sprawiło, że głos uwiązł mu w gardle. Gorąca jeszcze krew szerokim łukiem zbryzgała ubranie pokrytego pyłem demona zemsty.
Do domu wracała pieszo, bok w bok ze swoim wierzchowcem. Posoka z przywiązanej u pasa odciętej głowy szpiega spływała jej do buta. Milczący tryumf. Nieopisana duma matki.
Nawet nie pisnęła, gdy nazajutrz szaman uczernioną w popiele nicią wyszywał na jej plecach tatuaż.




Dotarłszy do podnóża Wzniesienia Wilków, Melesugun zeskoczyła z konia. Połyskujący złoto, jak wszystko w stepie, Osman był niewiarygodnym ogierem. W zasadzie powinien już nie żyć. Melesun podarowała go córce na pamiątkę po ojcu. Był już mocno wiekowy, ale opieka, jaką otaczały go najlepsze koniarki plemienia czyniła cuda. Osman wyglądał, jakby od śmierci Pelhana nie postarzał się ani o dzień. A może naprawdę była w tym magia? Koń traktował ją lepiej niż własne potomstwo. Nikomu; poza złączoną jedynie pamięcią dwójką; poza ojcem i córką, którym nigdy nie było dane się poznać; nikomu nigdy nie udało się go dosiąść. Gdyby przyjrzał mu się ktoś, kto lepiej od Melesugun rozumiał duchy, dostrzec mógłby w jego spojrzeniu coś z ojcowskiej miłości. A może… może nawet dostrzegłby w nim ducha Pelhana, stróżującego nad swoim jedynym dzieckiem?

Otarła usta wierzchem dłoni. Dotarli.
Rozkulbaczyła Osmana i odesłała go w step. Wiedziała, że wróci, gdy go zawoła. Przyjaźnili się już tyle lat.
Sięgając wzrokiem aż po horyzont, odruchowo dotknęła rękojeści dwóch umocowanych na udach żywonoży. Ktoś puknął ją w ramię. Białowłosa Jewa podała jej bukłak z naparem. Szalona pociągnęła zeń łapczywie, ignorując ledwie wyczuwalny zapach stęchlizny. Węch potrafił być i błogosławieństwem i karą. Popatrzyła uważnie na białowłosą. Jej obecność tutaj musiała być dla szczepu Szarego Wilka znakiem. Jej obecność tutaj, obecność odmieńca i poniekąd wyrzutka miała ich czegoś nauczyć. Przygotować do nadchodzących zmian.

Poczuła, jak rytm jej serca staje się coraz silniejszy. Wzmagał się i wzmagał. Aż w końcu zagłuszył wszystko.
Zdawało jej się, że stopy poruszają się w rytm tych uderzeń. Z każdym krokiem w górę Wzniesienia, czuła, jak się rozpływa. Jak staje się częścią stepu. Niewielką drobinką pyłu popychaną w nieznanym sobie kierunku przez wielki bęben serca morza traw. Była jednością z każdym źdźbłem trawy. Z każdym żyjątkiem, które tu miało swój dom. Przedwieczna i potężna. Silna i mądra zarazem. Spojrzała w dół i okazało się, że z każdy kolejnym krokiem wspina się w górę po stojących sobie jeden na ramionach drugiego przodkach. Po wielkiej, ogarniającej setki pokoleń, drabinie. Drabinie, która w rytm najbardziej pierwotnego z rytmów zanosiła się śpiewem.

Ocknęła się dopiero na szczycie, na dźwięk głosu szamana.
Usiadła, wpijając palce w ziemię. Raz jeszcze chciała poczuć tą obezwładniającą jedność.


CALIN DESZCZ W TWARZY


[Wzniesienie Wilków, teraźniejszość]

Byli inni, wyjątkowi, wybrani, nieludzcy. Przeznaczeni do ujeżdżenia bestii, co czyniło ich bliższymi niemal obcym istotom legend, niż ludziom. Twardzi niczym skała, szybcy jak pustynny wiatr. Kroczący trojgiem ścieżek: człowieka, zwierzęcia, ducha. A raczej, mieli się takimi stać po odnalezieniu swego niezwykłego partnera oraz zadzierzgnięciu więzi, która miała ich odmienić na zawsze.
***

Juhar Dwa Duchy odszedł. A teraz stali na wzgórzu pozostawieni samym sobie, jak to nakazywała tradycja. Zresztą, nie chodziło jedynie o obyczaj. Jeździec bestii musi sam zrozumieć ową mistyczną więź łącząca go ze znalezionym towarzyszem. Ktoś obcy, nawet najbardziej życzliwy szaman plemienia nie mógłby w tym pomóc. A gdyby nawet potrafił, to czy nie osłabiłoby to tego wyjątkowego związku? Czy nie spowodowałoby, że wszystko mogłoby pęknąć w chwili najważniejszej próby? To tak, jak z pływaniem. Najwspanialszy nauczyciel nie pomoże, gdy podopieczny nie potrafi machać rękami i nogami. Trzeba samemu poczuć wodę, jak opływa ciało, poczuć jedność, zrozumieć wagę każdego ruchu … Identycznie tutaj. Juhar Dwa Duchy doprowadził ich na Wzniesienie Wilków, ale dalej nie mógł już pomóc.
- Powodzenia … powodzenia … powodzenia … miejsce odwagę w sercu, zachowajcie bystrość umysłu oraz prawdziwą siłę, która z wnętrza człowieka wypływa – mówiło jego mądre spojrzenie.

Potem odszedł, a oni zostali. Siódemka! Niezwykła liczba zwiastująca zmiany. Na lepsze, czy na gorsze. Któż może wiedzieć? Calin znał ich wszystkich. Byli wszak znajomymi, przyjaciółmi, czasem dalekimi krewnymi. Ich plemię nie było tak wielkie, by jego poszczególni członkowie nie spotykali się od czasu do czasu. Dziwił się tylko, że tak wielu zostało wybranych oraz, że przeważają wśród nich kobiety. Czyżby to także był znak? Jakaś wskazówka? Albo wskazanie drogi, na której one sobie lepiej radzą niż mężczyźni? Możliwe, zresztą któż to wie? Odgonił od siebie na chwilę rozpraszające go myśli. Rozejrzał się. Było ich siedmioro. Wśród nich on oraz Ilya. Dziewczyna, z którą spotkał się cztery dni temu ... po niemal rocznej przerwie.
***

[cztery dni wcześniej, obóz Wallawarów na Wielkiej Prerii]

Wpatrywał się w leki przed jej tipi nie wiedząc, czy odnajdzie odwagę, by wejść do środka. Od niemal roku unikali się obydwoje. Od owego dnia, kiedy znaleziono ciało Efeza, jej rodzonego brata oraz jego najlepszego przyjaciela. Mieli iść wszyscy troje, ale … ale miał trochę pracy przy koniach, ponadto tego wieczoru miały być uroczystości, tańce, śpiewy … Tam spotkał się z nią … a potem poszli na spacer … pocałowali się … i przez długi czas tańczyli tylko razem i tylko dla siebie, podczas gdy Efez umierał. Czy, gdyby poszli wszyscy, to by się nie stało? Czy ominąłby go kolec kotoskorpiona? Czy to ich wina? Ich wina? Przecież tak często wychodzili razem w prerie! Tak wiele razy wspólnie usiłowali tropić króliki, śledzić walczące samce mrukoworów, czy obserwować gody krasnobrzewów. Nigdy nic się nie stało! Ten raz! Dlaczego? Czy dlatego, że zostawili go samego? Czy dlatego, że połączył ich najcudowniejszy pocałunek, podczas którego zapomnieli o nim całkowicie? Powinni. Powinni tam być! Ratować. Bronić, lecz … czuł się jak zdrajca … Kiedy przyniesiono Efeza, pamiętał doskonale, stali obok siebie, trzymając się za rękę, chcąc podzielić się z nim nowiną. Wtedy zobaczyli jego. Skamienieli, niczym granitowe głazy, które nawet płakać nie potrafią, otwierali tylko usta unikając wzajemnego spojrzenia.
- Czy to nasza wina? Nasza wina? - pytały nawzajem ich załzawione oczy, kiedy wreszcie były w stanie pokryć się słonym łkaniem.

Od tego dnia nie spotkali się więcej, wymieniając tylko czasem powitania. Aż do tego dnia, kiedy obydwoje zostali wskazani, jako jeźdźcy bestii. Calin wyrzucał sobie, że zostawił druha i że to sprawiło jej tak wielką boleść. Do tej pory było mu tak bardzo podle, że nie śmiał jej nawet spojrzeć prosto w oczy i prosić o wybaczenie. Ale teraz … teraz mieli iść wspólnie. Oni oraz inni jeźdźcy. Czy to była szansa? Czy to była możliwość odkupienia i wybaczenia sobie? Musiał ją zobaczyć. Musiał porozmawiać. Właśnie dlatego stał teraz przed jej tipi. Nie wiedząc, jak zacząć rozmowę oraz czy dostanie pozwolenie wejścia od Stepowego Wilka i Bystrej Wody wydukał:
- Witajcie, tutaj Calin, czy zastałem może Ilyę?

Później wieczorem długo nie mógł zasnąć. Myślał o Ilyi, o rodzinie oraz o sobie, niejednokrotnie zadając pytanie: dlaczego? Owszem, był świetnym jeźdźcem, a jego słowa, gdy starsi polecili wypowiadać mu się na jakiś temat, brzmiały rozsądnie i całkiem przekonująco. Ale, ale … choć uparta była z niego sztuka, to wielu rówieśników przeganiało go siłą oraz bystrością zmysłów. A wyróżniał się … tak, jeżeli wyróżniał się, to raczej in minus, jako najgorszy śpiewak plemienia, pozbawiony jakiegokolwiek wyczucia rytmiki. Do tego gotowanie! To była jego kolejna bolączka. Potrafił nawet przypalić czystą wodę w garnku, którego to wyczynu, powtarzanego zresztą wielokrotnie, nie potrafiły zrozumieć nawet najmędrsze kobiety. Oprócz tego fatalnie posługiwał się włócznią, za to doskonale bronią bliższego zasięgu. Wielu miało podobne cechy, więc dlaczego on? Dlaczego oni wszyscy? Zmęczony głowieniem się nad tą sprawą, wreszcie usnął.

Kolejne trzy dni upłynęły w drodze. Straszny ciężar spadł mu po spotkaniu z Ilyą. Odzyskał kogoś tak bardzo mu bliskiego i teraz przede wszystkim czuł radość, podniecenie oraz ciekawość, jak to się odbędzie? Ponadto szczerze był zainteresowany pozostałymi jeźdźcami. Dotychczasowe życie w niewielkim plemieniu tworzyło z nich grupę znajomych, ale nie towarzyszy broni. A przypuszczał, że właśnie w takiej roli będą niejednokrotnie występować. To było wspaniałe, że wśród nich będzie on, ona i wielu jeszcze innych, obdarzonych przez Moce Stepu wyjątkowymi umiejętnościami. Chciał poznać wszystkich jak najszybciej, ale te dni nie sprzyjały budowaniu znajomości. Zgodnie z radami szamana starał się wyciszyć, skupić, chociaż nie przychodziło mu to łatwo. Pomagała nieco woda z widmotrawy, ale jego umysł rwał się do działania, a nie medytacji i kontemplowania duchowej ścieżki. Odnosił może złudne wrażenie, że przychodziło mu to znacznie trudniej niż pozostałym, na pewno zaś - niżeli Ilyi. Jednakże starał się czynić, co w jego mocy.
***

[Wzniesienie Wilków, teraźniejszość]

Szczyt wzgórza. Szaman opuścił ich. Zostali sam na sam ze swoją ścieżką bestii. Niezwykłą, budzącą niepokój i nadzieję.
- Trzymaj się twardo. Powodzenia – szepnął Ilyi. - Powodzenia – powiedział wszystkim. Po czym usiadł.
- Potęgo Wiatru, Potęgo Wody, Potęgo Ziemi, Potęgo Ognia, Potęgo Ducha prowadźcie – rzekł jeszcze cicho, po czym wypił porcję wody z widmotrawy i powoli rozpoczął recytować pogrążając się w transie:
- Zejdź ku nam w mokasynach z czarnych chmur,
zejdź ku nam w nagolennikach, w koszuli, z włosami z czarnych chmur,
zejdź ku nam z myślą owitą w czarne chmury.
Zleć ku nam z posępnym grzmotem ponad nami,
zleć ku nam z chmurą, co powstała u twych stóp,
zleć ku nam z ciemnością, co powstała z czarnej chmury na twej głowie,
z zygzakami błyskawic, co tam w górze huczą na twej głowie,
zleć ku nam z tęczą, co tam w górze rozwieszona na twej głowie.


ILYA „CICHE OSTRZE”


Od śmierci Efeza upłynęło wiele dni i wiele nocy. Upływający czas ma to do siebie, że leczy wszelkie rany i niczym wezbrany strumień wypłukuje z pamięci złe wspomnienia. Tek też było i w tym wypadku. Ból minął, zatarł się w jej pamięci, lecz obraz zmarłego nigdy jej nie opuszczał. Ilya nie potrzebowała pamiątek po bracie by o nim pamiętać – codziennie przypominała jej o tym pustka jaką czuła po jego odejściu, i której w żaden sposób nie potrafiła zapełnić. Efez był wszak jej bliźniaczym bratem i łączyła ich więź, której nie sposób zlekceważyć.

Jednakże życie płynęło swoim torem, a Ilya starała się ze wszystkich sił spełniać swe obowiązki wobec plemienia i rodziny. Choć całym swoim duchem wzbraniała się przed zadawaniem śmierci niosła ją wiedząc, że w ten sposób postąpiłby jej brat. Tak było od dni kończących jej żałobę aż do teraz… do dnia kiedy ją i szóstkę innych wskazano jako namaszczonych do bycia Jeźdźcami Bestii. To było tak, jakby ona i jej rówieśnicy, z którymi uczyła się strzelać z łuku, jeździć konno, z którymi śmiała się i płakała, nagle zostali wyrzuceni poza zwykłe swe miejsce by zająć inne, być może dostojniejsze, ale po stokroć bardziej niebezpieczne niż zwykłe polowanie wśród traw prerii. Oni, dzieci stające się dorosłymi nagle stali w hierarchii szczepu wyżej od swych rodziców, którzy karmili ich i wychowywali. Tak widziała to Ilya, której serce zabiło mocniej, gdy pośród wybranych spostrzegła oblicze niegdysiejszego druha młodzieńczych włóczęg, przyjaciela dzięki któremu poznała smak pierwszego pocałunku wśród powietrza przesyconego magią, dymem z ognisk i śpiewem. Od tego feralnego dnia oddalili się od siebie, stali się sobie obcy i nie rozmawiali już. Ilyi niezwykle brakowało tych długich rozmów prowadzonych podczas długich wędrówek po prerii.

Składała właśnie swoje rzeczy, które miała zabrać w podróż do Wzniesienia Wilków, gdy z zewnątrz dobiegły ją wyraźne słowa wypowiedziane głosem, którego by nie pomyliła z żadnym innym. Zamarła w pół ruchu z oczyma otwartymi ze zdziwienia. Ojciec rzucił jej po trochu rozbawione spojrzenie i wyszedł by przywitać gościa, zaś jej matka, Bystra Woda, pogładziła delikatnie jej włosy i wyjęła ze zmartwiałych dłoni koc, który składała.

- Calinie, wiele wody upłynęło gdy ostatni raz widziałem cię w okolicach naszego domostwa – ojciec jak zwykle powitał go serdecznym uśmiechem, wychodząc na jego przywitanie. – Ilya zaraz do ciebie wyjdzie. Znasz ją: musi skończyć to co raz zaczęła. – Rzucił mu badawcze spojrzenie, ale po chwili rozpogodził się – Przyjmij nasze gratulacje. Spotkał was wielki zaszczyt.
- Tak, dziękuję, to rzeczywiście niezwykłe, dostojny Stepowy Wilku - powiedział, żeby coś odpowiedzieć. - Przez lata byłeś dla mnie niczym drugi ojciec, a żona twa niczym matka. Podziękować pragnąłem.
Mówił uprzejmie. Naprawdę lubił jej rodziców, ale teraz czekał tylko na chwile rozmowy z nią. Chwilę, tak długo odkładaną. W tym samym momencie z tipi wyłoniła się i Ilya. Włosy miała dłuższe niż pamiętał, spojrzenie trochę poważniejsze niż przedtem, lecz nigdy nie pomyliłby jej z żadną inną dziewczyną. Stepowy Wilk wycofał się do wnętrza domu, zostawiając młodych samych. Na odchodnym rzucił Calinowi spojrzenie, które zapewne miało dodać mu otuchy, bądź odwagi. Dziewczyna zaś spojrzała na chłopaka z zainteresowaniem, lecz nie odezwała się nawet słowem jakby czekając na jego wyjaśnienia.
- Czy, czy zgodzisz się ze mną pójść na spacer Ilyo Ciche Ostrze? Chciałem ... chciałem chwilę porozmawiać ... jeśli się zgodzisz - powiedział niepewnie.

- Chodźmy więc – uśmiechnęła się łagodnie skinąwszy głową. – Dokąd?
- Możemy za obóz? Tak po prostu? - żeby być tylko we dwoje, ale tego już nie dopowiedział. Czuł, że szczera rozmowa to nie jest spotkanie w większym gronie.
Nie pytając o nic więcej skierowała się w stronę ostatnich obozowych tipi. Szli w milczeniu dopóki ich nie minęli, a wtedy dziewczyna zerknęła na niego i uśmiechnęła się.
- Nie rób takiej miny – zaśmiała się. – Wygląda to tak jakby to poważne oblicze miało zostać tu na zawsze.

- To było wiele dni oraz długich nocy, Ilyo - powiedział przypatrując się swoim butom. - Jak ... jak ... no wiesz - próbował sklecić rozsądne zdanie. - Jesteśmy znowu razem - wydusił wreszcie. - Efez naprawdę był mi najdroższym druhem - powoli odzyskiwał równowagę, może na wskutek jej uśmiechu. - Usiłowałem wcześniej uciec przed wspomnieniem. Może też bałem się, ale kiedy usłyszałem, ze ty ... no wiesz, że ty także ... po prostu chciałem ci powiedzieć, ze się cieszę, ze ci gratuluje ci, ze nie wiem, ale, ale może kiedyś wrócimy do naszej poprzedniej rozmowy.
- Kiedy powiedziano nam, że zostaliśmy wybrani poczułam jak duch Efeza dotyka mojego serca napełniając je otuchą i odwagą – powiedziała patrząc mu w oczy. – Gdyby żył to on byłby na moim miejscu.
- Może tak, może nie - powiedział wahając się. - Powiedziałbym raczej, ze cieszył się tam stepach Krainy Wiecznych Łowów, iż jego siostra dostąpiła tego zaszczytu oraz tej wielkiej odpowiedzialności. Ilyo, co ja mówię - żachnął się - czuję, jakbym ... znaczy, naprawdę tak myślę, ale tak właśnie, to chciałem cię ... przeprosić ... bardzo przeprosić.

- Przeprosić? Za co?
- Za wszystko, co stało się po tym, jak on odszedł. Wtedy, nasze spotkanie, tej nocy, było ... no wiesz, ale potem czułem się winny, że nie było mnie z nim i że sprawiłem ci tyle bólu. Mogłem tam być. Pomóc, ale ... no właśnie, któż wie, jakby było. Przez ten czas tak właśnie czułem, lecz teraz, kiedy obydwoje zostaliśmy jeźdźcami, myślę, ze jakby nowej nabrałem siły. Odwagi, żeby stanąć przed tobą i naprawdę przeprosić, jeżeli to jest możliwe.
Słuchając jego słów oczy Ilyi do tej pory suche niczym ziemia podczas suszy napełniły się łzami, które szybko ukryła odwracając się od niego. Tylko nieznaczne drżenie głosu zdradzało jak bardzo poruszył ją ukryty w nich sens.
- I ja powinnam przeprosić – stwierdziła cicho. – Bo nie tylko ty jesteś odpowiedzialny za to, co się zdarzyło potem. Odepchnęłam cię od siebie. Nie odzywaliśmy się do siebie przez rok, bo żadne z nas nie dążyło do tego... Ja... brakowało mi ciebie... rozmowy z tobą.

- Czyli - spojrzał na nią bystro uśmiechając się po raz pierwszy od ich spotkania - że byliśmy tak ... niemądrzy, że zmarnowaliśmy ten czas? Ilyo - ujął jej dłoń.
- Na to wygląda - uśmiechnęła się lekko. - Ale... Mama uważa, że każdy owoc musi dojrzeć do tego by go zerwać.
- Najpierw wyprawa na Wzniesienie Wilków, a potem ... któż wie ... mówią, że jeźdźcy bestii nie dostają zwyczajnych zadań ... ale teraz jesteśmy tu i teraz. Twoja mama jest mądrą kobietą. Wiem, bo przecież wiele czasu spędziłem w waszym tipi. Och, Ilyo - wyszeptał, a jego dłonie delikatnie objęły ją i przytuliły do twardej, męskiej piersi.

W tym momencie poczuła te same przyjemne mrowienie na karku, które poczuła tej nocy gdy złożył pierwszy pocałunek na jej ustach.
- Nie, nie czeka nas zwykłe życie – zgodziła się z wahaniem dotykając obejmujących ją ramion. – Cieszmy się tym, co mamy. – Zamilkła i dodała szeptem – Dopóki jesteśmy razem nie obawiajmy się tego, co przyniesie nam los.
Zamilkła na kilka dłuższych chwil by po ich upływie odsunąć się od niego z nieśmiałym uśmiechem.
- Powinniśmy wracać – powiedziała stanowczo lekko marszcząc przy tym brwi, tak jak zawsze miała zwyczaj, gdy chciała postawić na swoim. - Trzeba się przygotować przed drogą na Wzniesienie Wilków.

To było cztery dni temu. Teraz gdy stali na Wzniesieniu Wilków czując wiatr muskający ich twarze wydawało się jej to niczym sen. Sen piękny i kuszący, z którego nie chciałaby się obudzić. Pamiętała dumne spojrzenie ojca i wzruszony szept matki, gdy trzy dni temu wyruszali wraz z Juharem Dwa Duchy żegnani przez cały szczep. Napawało ją to dumą zmieszaną z dziecięcym wstydem, że tak wielu współplemieńcu przypatruje się im z ciekawością.

Trzy dni to niezbyt wiele by kogoś poznać, lecz wystarczająco dużo by choć trochę nadrobić stracony czas. Ona i Calin spędzali na rozmowie tak dużo czasu, jak tylko im na to pozwalały wszelkie okoliczności, lecz nie zaniedbali też innych towarzyszy podróży, których oboje starali się poznać jak najlepiej. Ilya już czuła, że połączy ich nie tylko wezwanie Mocy Stepu, lecz także nicie wzajemnej sympatii i szacunku.

Z gruntu spokojna i zrównoważona nie miała kłopotów z wyciszeniem się zgodnie z zaleceniami Juhara. Wprawdzie wyciąg z widmotrawy i rygorystyczna dieta dopełniły już tylko dzieła. Ilya czuła się gotowa.

Po raz ostatni rozejrzała się dookoła, jakby w nieświadomym przeświadczeniu, że kiedy zakończą rytuał nic już nie będzie takie same, chciała więc utrwalić sobie w pamięci to wszystko, co działo się wokół. Uścisnęła ramię Calina, gdy ten życzył jej powodzenia i sama zajęła miejsce w głębokim cieniu głazów na szczycie Wzniesienia Wilków. Włosy na czas podróży spięte w ciasny warkocz odrzuciła na plecy by nie przeszkadzały jej w skupieniu się na rzeczach naprawdę ważnych. Ilya czuła się gotowa na to, co miało nastąpić.


RAYEN „SAMOTNY KSIĘŻYC”


Palące słońce bezlitośnie obnażało pustą przestrzeń przed nimi. Kiedy spojrzało się za siebie droga którą już przebyli wydawała się być identyczna do tej, którą jeszcze mieli przed sobą. Ale to było tylko złudne wrażenie, Rayen zdawała sobie sprawę, że ktoś nawet niezbyt biegły w czytaniu tropów, patrząc na ślad, który pozostawili od razu wiedziałby, że wędrowało tędy dziewięć osób. Nie stanowili drużyny, nie potrafili przemieszczać się tak żeby ukrywać swoją obecność w stepie. Czy wkrótce to się zmieni? Czy będą potrafili działać jak grupa obdarzona jednym Duchem, jednym celem? Dziewczyna pamiętała swojego ojca Wayrę Niedoścignionego, który wraz z innymi Jeźdźcami Bestii klanu Zawarta potrafił poruszać się tak, że ich oddział kilkunastu Jeźdźców zostawiał mniej śladów, niż lekki wiatr. Teraz step wydawał się być pusty, ale Rayen dobrze wiedziała, że może ich obserwować wiele oczu, oczu, które nie należą do przyjaznych im istot.

Dziewczyna nie należała do bojaźliwych, ani nigdy nie zhańbiła się objawem tchórzostwa, kiedy trzeba było zachować hart ducha, ale step wymagał szacunku i nielitościwie rozprawiał się z lekkomyślnymi podróżnikami wśród spalonej słońcem równiny. Juhar Dwa Duchy zachowywał jednak spokój i kierował ich znaną sobie dobrze drogą, którą prowadzał kandydatów na Jeźdźców już od wielu cykli. Po trzech dniach wędrówki w oddali ukazało się wzniesienie. Pomimo tego, że nikt oprócz szamana wcześniej nie miał okazji oglądać tego miejsca, wszyscy młodzi od razu poczuli, że to Wzniesienie Wilków. Uczeń Juhara założył obozowisko u podnóża wzniesienia. Wszyscy pozostawili tam swoje wierzchowce i ekwipunek, i udali się za szamanem w ostatni etap swojej wędrówki. Kiedy Rayen postawiła stopy na szczycie wzniesienia poczuła jak cały znój podróży w jednej chwili odpływa z jej ciała, a od tego miejsca przez jej wnętrzności przepływa mistyczna siła, która łagodzi zmęczenie ale jednocześnie wyostrza zmysły i sprawia że myśli nabierają klarowności.


Nadeszły wspomnienia.... a wraz z nimi wątpliwości.
Rayen wspominała ostatni wieczór przed wyjazdem spędzony w rodzinnym namiocie.

Diyar Wielkooka spoglądała na swoją jedyną córkę w sposób, w jaki tylko matka mogła patrzeć na swoje dziecko. Wiedziała, że dziecięce lata Rayen już się kończą i że jutro wyruszy ona wraz z innymi wybranymi na Wzniesienie Wilków, aby połączyć się ze swoją Bestią. Fakt, że Samotny Księżyc została wybrana przez Potęgi, na Jeźdźca napawał ją dumą, ale jej matczyne serce pełne było obaw o przyszłość córki. Kiedyś wszystko wydawało się prostsze, kiedy jeszcze mieszkali z koniarzami z klanu Zawarty a Wayra żył. Wtedy oczywistym było, że Rayen podąży śladami swego ojca i będzie ujeżdżać dzikiego mustanga. Teraz jednak, kiedy na prośbę ojca Diyar, cała ich rodzina powróciła do rodzinnego klanu Wielkookiej, droga ich życia stała się drogą wilka a nie drogą konia.
Diyar najszybciej przystosowała się do zmiany, w końcu to tu się urodziła i wychowała. Jej syn Aylen też szybko się zaaklimatyzował. Jako uczeń szamana i wybrany przez Potęgi mówiący z Duchami prędko wpisał się w tutejszą strukturę i mimo swojej młodości i niedojrzałości zaskarbił sobie szacunek starszyzny klanu. Natomiast postawa Rayen bardzo ją martwiła. Diyar miała czasem wrażenie, że jej córka celowo trzyma się na uboczu wszelkich spraw dotyczących klanu Wallawarów, tak jakby pobyt tutaj traktowała jako przejściową uciążliwość. Wielokrotnie próbowała rozmawiać z córką na ten temat, ale słowa, Rayen zawsze były poprawne i Wielkooka nie znajdowała w nich nic, co mogłoby potwierdzać jej obawy. Tylko zachowanie Samotnej Księżyc nie stanowiło o jej własnych słowach - samotne przechadzki nocą pod srebrnym globem - dzięki którym Rayen otrzymała drugie imię, Trzymanie się na uboczu i pewien chłód obycia sprawiał, że Diyar nie opuszczał niepokój o córkę. Z drugiej jednak strony, być może to nie tęsknota za dawnym klanem, tak odmieniła osobę Rayen. Może po prostu tak przedstawiała się jej droga dorastania.
Jej rozmyślania przerwał Aylen, który wszedł właśnie do namiotu. Wielkooka uśmiechnęła się do syna. Aylen zawsze miał dar wpływania na ludzi i łagodzenia nastrojów gdziekolwiek się znalazł. Posiadał też zdumiewający wpływ na Rayen, która przy swym młodszym bracie potrafiła otworzyć się, jak przy nikim innym.

- Jak siostro, przygotowałaś już wszystko na wędrówkę do wewnątrz siebie? – zapytał dostojnym i poważnym tonem Aylen.

- Jeśli masz na myśli ekwipunek na drogę, to dobrze wiesz, że jestem już gotowa od tygodnia – odparła Rayen.

- Dobrze wiesz, że nie to mam na myśli, droga siostro – uśmiechnął się Aylen. - Miałem na myśli twoją wewnętrzną gotowość.

- Na to nie mogę się przygotować Aylenie, wszystko potoczy się tak jak zechcą tego Duchy, a ja mogę tylko podążać ścieżką, którą mi wyznaczą.

- Ale nadal nie jesteś pewna czy na twoje wezwanie odpowie Mustang czy Wilk – Aylen podszedł bliżej i zajrzał jej prosto w oczy.

- Nadal roztrząsam tę kwestie w swoim sercu. Kiedyś, kiedy zamykałam oczy, widziałam Go. Mojego przewodnika i towarzysza. Wyglądał podobnie jak Dumny Wicher naszego ojca. Ale teraz ten obraz rozmazał się i odszedł w niepamięć. Nie widzę już Mustanga, ale nie widzę też obrazu Wilka.- Rayen z napięciem wpatrywała się w oczy brata. On tylko potrząsnął głową i cicho westchnął.

- Widzę ze jako przyszły przewodnik naszego klanu muszę już dopełnić swojej powinności wobec ciebie i wytłumaczyć ci kilka spraw Samotny Księżycu

Rayen zaśmiała się głośno słysząc mentorski ton głosu brata, którym próbował już raczyć wiele osób z ich rodziny. Młody szaman podniósł rękę.

- Pozwól mi mówić, a być może uspokoję twoje serce. Czy ty naprawdę sądzisz droga siostro, że to ma jakiekolwiek znaczenie, jaką postać przybierze twoja Bestia? Ona jest tylko odbiciem twego wewnętrznego Ducha i będzie taka, jaką ty sama ją stworzysz. Jej kształt będzie podyktowany przez Potęgi, które dadzą ci to, czego potrzebujesz, a dobrze wiesz, że One nigdy się nie mylą.

- Wydaje mi się drogi bracie, że właśnie powtarzasz dokładnie słowa, Juhara, którymi opowiadał nam ostatnio o Jeźdźcach i ich Bestiach. – Rayen nie mogła się powstrzymać od tej drobnej uszczypliwości.

- Nie muszę szukać nowych słów, bo te użyte przez Juhara były mądre. Przypominam cię je tylko, bo uważam, że chyba nie poświeciłaś im należytej uwagi.

Rayen już miała odpowiedzieć bratu kolejną ciętą uwagą, ale zatrzymała się w pół słowa i rozważyła jeszcze raz jego słowa.
Rzeczywiście przez roztrząsanie swojego zagubienia pogubiła gdzieś sens całego rytuału Związania. Mistyczna więź, która połączy ją z jej Duchowym przewodnikiem będzie najsilniejszym i najintensywniejszym przeżyciem w całym jej życiu i nagle zrozumiała, że pokocha zwierzę, które do niej przyjdzie całym swoim sercem, niezależnie jak będzie wyglądało i czyj znak będzie nosiło. Spojrzała z podziwem na Aylena, który tylko pokiwał głową i uśmiechnął się do niej. Chciał przy tym sprawiać wrażenie doświadczonego mędrca, ale jak zwykle przybrał łobuzerski wygląd chłopca, któremu udała się psota.
Rayen nie wytrzymała i na ten widok wybuchła donośnym śmiechem. Diyar przysłuchująca się do tej pory w milczeniu rozmowie swoich dzieci zawtórowała córce. Aylen poruszony tym okazanym brakiem godności własnej osobie chciał zaprotestować, ale w końcu ustąpił i przyłączył się do ich radosnego chóru. Samotny Księżyc spojrzała z miłością na swoją rodzinę. Tak, jak totemiczne zwierzę ich klanu żyło w watasze, tak dla niej jej obecnie trzyosobowa rodzina była jej stadem. Teraz miało to się zmienić i do ich rodziny miał dołączyć nowy członek stada, który jeśli będzie podobny do niej to też będzie ich darzył podobnym uczuciem. Jej Bestia.


Słowa Juhara Dwa Duchy wyrwały Rayen z zamyślenia.
Stali na szczycie Wzniesienia Wilków, gdzie za chwilę, miało rozpocząć się jedno z najważniejszych wydarzeń w jej młodym życiu.
Juhar Dwa Duchy jeszcze raz wyjaśnił im wagę rozpoczętego rytuału, pozostawił im bukłaki z wodą doprawioną widmotrawą i podążył do swojego ucznia. Pozostali sami, chociaż nie do końca. Rayen poczuła, jak gromadzą się Potęgi, aby obserwować ich ceremonię Związania.
Czuła obecność, która napierała na jej Duszę i przypatrywała się jej wnętrzu. Szukała w niej siły i słabości. Przyglądała się jej marzeniom i wątpliwościom. Przede wszystkim jednak wyraźnie na coś czekała. A cały świat znieruchomiał w oczekiwaniu wraz z nią. I teraz wszystko mogło się wydarzyć.


JEWA Z LODU


Siedemnaście i pół roku temu.

To była najcięższa zima od wielu lat. I noc, jakiej nie pamiętali najstarsi. Panowała nieprzenikniona ciemność, na niebie nie świeciła ani jedna gwiazda, a wichry zawodziły niczym stare płaczki. Małe dzieci krzycząc tuliły się do matek. Zbite w ciasne stada zwierzęta chroniły się w namiotach ludzi.

Tej zimy śnieg pokrył step puchową kołdrą i trzeba powiedzieć, że, gdy czasem wychodziło słońce, był to widok zapierający dech w piersiach. Bezkresny lodowy ocean, w który na horyzoncie wpadało niebo, jakby też uległo jego czarowi i miało zamiar dać się pochłonąć na zawsze. Piękno i groza stepu w całej okazałości. Wallawarowie umieli radzić sobie z zimami. Z początkiem wichur całe plemię wznosiło śnieżne wały.Teraz miały po kilka metrów wysokości, broniły namiotów przez zasypaniem, powstrzymywały wdzieranie się śniegów, ale jednocześnie odgradzały plemię od świata. Od wielu dni nikt z Wiedzących nie słyszał głosów przodków. Dlatego trzecią dobę, nieprzerwanie, szamani śpiewali pieśni. W niej była nadzieja Szarych Wilków, pieśń miała pokonać lód i mrok który niósł ze sobą.

Tej właśnie nocy, brzemienna matka Jewy, ukryta aż po czubek nosa pod niedźwiedzimi skórami wzywała imiona przodkiń. Błagała by powstrzymały bóle, żeby dziecko nie przyszło na świat teraz, w nienaturalnej pustce lodowego świata. Ale wichry nie przepuszczały tych próśb do adresatów.

I pewnie, gdyby nie Morska, Jewa urodziłaby się bez duszy. Na szczęście właśnie ona czuwała nad brzemienną. Była to najstarsza z szamanek plemienia, najlepsza z uzdrowicielek. I była też stryjeczną babką dziecka, które miało się urodzić.
To Morska wprowadziła do namiotu zwierzęta, aż zrobiło się ciasno, duszno i smrodliwie, a kobieta leżąca w połogu miała wrażenie, że się udusi. Ale duchy zwierząt są czasem silniejsze niż duchy ludzi, one wypełniły pustkę. Potem Morska rozpaliła ognisko. Cały czas w rzewnej pieśni zwracała się bezpośrednio do bogów. Ubijała interes.
I kiedy Jewa z krzykiem wyszła na świat dostała imię szamanki. Nie to, pod którym była znana, lecz to z urodzenia. Imię pierwszej kobiety.

Morska zaniemogła kilka godzin później. Ułożyła się na swoich ulubionych skórach, złożyła ręce i w kilka oddechów odeszła. Dzięki jej ofierze Jewa miała duszę a wichry przestały szaleć. Zima miała się ku końcowi.
***

Kilka dni temu

- Zmienisz się – powiedział Mruk.
Jewa wzruszyła ramionami.
- To chyba powinno cię cieszyć.
Siedzieli nad strumieniem, w miejscu gdzie kilka lat temu pobili się po raz ostatni. Mruk dotąd miał po tym wydarzeniu pamiątkę w postaci niewielkiej blizny na skroni, widocznej, jeśli wiedziało się gdzie jej szukać. Dziewczyna siedziała w cieniu, bose stopy opierała o gładkie kamienie. Obmywała je lodowata woda. Mruk przeciwnie, wylegiwał się na trawie w pełnym słońcu, rozkoszując się gorącym wiosennym dniem. Uśmiechnął się krzywo na słowa dziewczyny.
- Ja idę na południe. Widziałem ślady. –powiedział po chwili.
Pokiwała głową. Wiedziała, o czym mówi. Mruk kochał dzikie konie. Od trzech lat na wiosnę chodził śladem stada czarnego ogiera. Zapuszczał się aż na ziemie Prastarych. Owocem tych wędrówek było kilka z najbardziej obiecujących koni plemienia. Kiedyś Jewa zapytała dlaczego nigdy nie schwytał Czarnego. Poczuła się głupia, gdy tłumaczył jej, że to nie byłoby już to samo stado, najpiękniejsze na prerii.
- Może skóra mi ściemnieje, oczy staną się brązowe, a włosy wypadną i odrosną ciemne jak bezgwiezdna noc – roześmiała się. – I będę piękna niczym Aidai.
Mruk coraz więcej czasu spędzał z jej rok starszą siostrą. Jewa czasem mu to wypominała. Choć właściwie nie miała powodu, nawet się nie przyjaźnili. Po prostu czasem wracali nad ten strumień.
W odpowiedzi ochlapał ją wodą. Nie uśmiechał się przy tym. Nie uśmiechał się prawie nigdy, czym zasłużył na imię, którym nazywali go wszyscy.
- Bez włosów mi się nie pokazuj. Wyglądałabyś upiornie.
Zapadła cisza. Jewa próbowała przełknąć zniewagę. To było coś, co nadal poruszało ją do głębi. Gdy ktoś nazwał ja potworem, złym duchem, lodowym upiorem. Wtedy zwykle dochodziło do bójki. Choć z Mrukiem nie biła się od pięciu lat i tak nie udało jej się zapanować nad sobą. Wstała wkurzona.
- Będę silniejsza i szybsza. W mojej duszy zamieszka bestia. Lepiej uważaj, co mówisz. –jej głos brzmiał lodowato. Odwróciła się i poszła w stronę wioski.
Młody myśliwy patrzył za odchodzącą, przeżuwając długie źdźbło zielonej trawy. W końcu podniósł się wolno i jakby niechętnie, dobiegł do dziewczyny i odwrócił ją do siebie.
- Co?
- Powodzenia Jewa.

Stali jakby wrośli w ziemię. Dłoń Mruka na ramieniu ciążyła jej okropnie. Otrząsnęła się z niej. Miała wrażenie, że słyszy śmiech Morskiej. Duch nieżyjącej szamanki zdawał się im towarzyszyć w najmniej spodziewanych momentach. Oboje czuli wtedy tę obecność, choć Mruk zazwyczaj nie był wrażliwy na obecność duchów przodków. Jakbyśmy mieli wspólną matkę, powiedział kiedyś, w dniu, gdy Morska zawróciła ich z przejażdżki, a z nieba spadł grad wielkości pięści. I teraz Jewa właśnie o tym myślała. Że tym dokładnie dla młodego myśliwego jest. Młodszą siostrą, denerwującym, niechcianym prezentem losu.
- Niektóre rzeczy się nie zmienią –powiedziała cicho.
***

Następnego dnia

Wracała z pastwisk. Jak zwykle bosa , z głową ukryta pod szerokim kapturem, wpatrzona w swoje stopy jakby było w nich coś ciekawego. Nie przyznałaby się do tego, ale krążyła od kilku dni wokół wioski, żeby wiatr roznosił jej zapach jak najdalej. Marzyła, że wróci jej biały wilk. I wiele myślała o rytuale związania. Łatwo dała się zaskoczyć rówieśnikom. Było ich trzech. Oczywiście to Szary Kot pierwszy zastąpił jej drogę. Jego dwóch młodszych przydupasów, których imion udawała, że nie pamięta, stało z tyłu.
-Tędy nie przejdziesz, Biała. – powiedział Kot. Pomyślała, że ma minę jakby był ukukaru nie kotem.
Ścieżek było wiele, mogła zwrócić i wybrać inną. Kot nazwałby ją tchórzem, ale dopiero później, jakby odniemiał ze zdziwienia. Nie była jednak tak odważna. Nie ustępowała. Zaśmiała się.
- Też cię kocham, mięczaku.
Bo naprawdę czuła radość. Odkąd szamani ogłosili ją gotową do rytuału krew krążyła w jej żyłach szybciej a za dużo osób ustępowało jej z drogi. Kot był niezawodny.
Też miał siedemnaście lat. Ich namioty sąsiadowały ze sobą, a matki przyjaźniły się. Chłopak był wysoki, dobrze zbudowany, wręcz zwalisty. Pozornie ociężały, ale na to Jewa się nie nabierała, zbyt wiele bójek już stoczyli. Umiał się bić, ale Jewa była lepsza, tylko odrobinę, od czasu, kiedy Kot spotężniał i decydowało głównie to, jak dobrze go znała. Nie potrafił zrobić nic, co by ją zaskoczyło. I zawsze umiała go sprowokować do nierozwagi.
- A teraz spieprzaj grubasie do namiotu mamusi. – mówiła wolno i wyraźnie. – Nie narażaj się Bestii - Uśmiech nie schodził jej z ust, patrzyła wysoko, ponad głowę Kota.
Chciał ją kopnąć, noga chłopaka śmignęła jej tuż przed twarzą. Zaśmiała się szyderczo, gdy nie utrzymał równowagi i poleciał do przodu. Dołączyło dwóch pozostałych. A Jewa nadal nie wyjęła rąk z kieszeni. Póki mogła, rozkoszowała się tą pozą, nonszalancka niczym bohaterowie z dni narodzin świata, których Wallawarowie opiewali w pieśniach. Ale trzech to dużo, w końcu precyzyjny cios zachwiał dziewczyną. Po chwili kotłowali się na ziemi. Zabawę przerwał im Trzy Rogi.
Puchła jej górna warg, prawe oko pulsowało bólem. Kot splunął krwawo. Jeden z młodszych chłopaków nadal leżał, marudząc ze ziemia obraca się zbyt szybko.
- Wiesz to sama… Nie jesteś z Plemienia, jesteś z Lodu –wysyczał chłopak. Trzy Rogi kazał mu milczeć.
- Powodzenia Kot. – powiedziała miękko Jewa.
Jej odwieczny wróg jutro rozpoczynał szamańską inicjację.
***

Dzień rozpoczęcia wędrówki

Jewa wstała o świcie i śpiewała pieśń. O tym jak narodził się świat i wypiętrzyły góry. Jak Bogowie walczyli między sobą a z ich potu i łez powstały rzeki i morza. Jak użyźnioną krwią ziemię porosły trawy. Była to pieśń uroczysta, śpiewana tylko przy wyjątkowych okazjach. Powietrze, rześkie po nocy, skraplało się na jej ubraniu. Wokół dziewczyny było chłodniej niż gdzie indziej. Duchy przodków dziewczyny dołączały się do pieśni stworzenia. Jewa miała zamknięte oczy i złożone dłonie. Ale jej wzrok wędrował daleko, wydawał się przenikać, przez namioty i żywe ciała, wędrował przez step, przewiercał góry. Zatrzymywał się dopiero na horyzoncie świata. Wampum lekko drżał, dzwoniły delikatne muszle i barwne korale. W końcu Jewa wstała, powiesiła na włóczni własne korale. Robiła je sama i powstawały od dwunastego roku jej życia. Wiedziała, że duchy popierają jej wybór. I wierzyła, że jest wyjątkowa, będzie Jeźdźcem, którego czyny plemię zapamięta na wieki.
Potem jeszcze, w pieśni dużo cichszej, własnej i intymnej prosiła Morską żeby strzegła wędrującego Mruka.
Matka zatrzymała się obok niej, dopiero gdy Jewa skończyła. Lekko przygarbiało ją naręcze prania z którym szła nad wodę. Przez chwilę kobiety, młodsza i starsza, stały naprzeciwko siebie w milczeniu. Żadna nie wiedziała co powiedzieć.
- Powodzenia Jewa – odezwała się w końcu ta starsza.
A młodsza nienawidziła się za to, że tak boli ją ulga, którą tamta odczuwa.
***

Wzniesienie Wilków

Na tę wędrówkę zabrała niewiele rzeczy. Włócznię i noże, zmianę ubrań i wodę. Step pachniał słońcem, które grzało nieubłaganie. Niewiele cienia można znaleźć na trawiastej równinie. Jewa nie zdejmowała z głowy chusty. Wolałaby wędrować w nocy i w ogóle najlepiej zimą. Ale droga nie była prawdziwym wyzwaniem dla wytrzymałości jasnowłosej. Była za to ćwiczeniem charakteru, bo dziewczyna najchętniej pogalopowałaby na wzgórze bez wytchnienia, żeby jak najszybciej rozpocząć rytuał. Wydawało jej się że Juhar spowolnia ich celowo, tak jak zapewne kazała mu tradycja, jakby długa wędrówka mogła uspokoić i lepiej przygotować młode dusze.
A Jewa wiedziała, że bardziej gotowa nie będzie. Najspokojniejsza była trzy dni temu, teraz lęk, który znała całe życie, nasilał się. Chciała się już z nim zmierzyć. Jeśli jej dusza jest kaleka rytuał na pewno to odkryje. Żałowała tylko, że jeśli przegra będzie miała tylu świadków. Ale tak widocznie miało być.
Mało rozmawiali w czasie tych trzech dni. Jewa żeby zająć myśli obserwowała Calina i Ilyę, ale nie żartowała z nich. Plemię znało w swej historii Jeźdźców, których łączyła namiętność. Zawsze byli wielkimi bohaterami Wallawarów.
Zapewne gdyby Juhar był tylko poważny a nie zatroskany dziewczyna nie przeszłaby tej drogi tak spokojnie. Zanuciła jedynie kilka sprośnych piosenek, co chyba nie wszystkim przypadło do gustu, ale jej pozwoliło się poczuć radośniej.
Na wzgórzu, gdy szaman odszedł pierwsza wyciągnęła ręce po bukłak z widmotrawą. Wypiła dużo. Uśmiechnęła się do szybkiej jak wiatr Melesugun.



NEMAIN „GONIĄCA WIATR”


"Spójrz na swoje życie
jakbyś urodził się na nowo
spójrz w głąb siebie
w myśli podobne do oceanu spokoju
gdzie stan umysłu jest wolny
od niepokojów i lęków
by serce twoje w wyciszeniu
stanowiło ciepło i łagodność

w podróży magicznej do wspomnień
odnajdziesz realność życiowych wyborów
gdzie w tle była zawsze bliskość Wielkich Duchów"


Słowa tej pieśni rozbrzmiewały w sercu Nemain podczas całej wędrówki do Wzniesienia Wilków. Pieśni, której nauczył jej Tahini, jej nabliższy przyjaciel.

Podążała ku Przeznaczeniu jak i sześcioro innych młodych Wallawarów, wsłuchana w rytm bębenków szamana, wsłuchana w szum traw jej ukochanego stepu.
Na twarzy dziewczyny malował się spokój, ale w jej duchu szalała burza uczuć. Po raz pierwszy od kiedy się narodziła czuła tyle sprzecznych emocji. Z jednej strony rozpierała ja duma. Ze strzępek wspomnień z pierwszego polowania z ojcem, osiem lat temu, wiedziała, że jest inna. Czuła czasami bliskość innej istoty, widziała w snach jej mądre choć dzikie bursztynowe oczy i miała nadzieję, że to właśnie z nią połączy się w jedność.

Ale czuła niepewność. Z chwilą zjednoczenia z Bestią skończy się jej dzieciństwo. Będzie musiała przejąć wielką odpowiedzialność. Czy podoła? Czuła też wielkie osamotnienie. Opuściła w pewien sposób matkę i ojca, opuściła Tahini'ego. Status Jeźdźca Bestii ustawił ją nagle wysoko w hierarchii plemiennej - czy naprawdę była godna tego zaszczytu?

***


[Dwa dni wcześniej]

Delikatne promienie wschodzącego słońca tańczyły na twarzy Nemain, siedzącej na miękkiej skórze przed namiotem. Dziewczyna z błyszczącymi oczami spoglądała w jego stronę. Czuła przyjemne ciepło pieszczące jej skórę, i przyglądała się niesamowitym kolorom, które raz po raz zmieniały się na niebie.
Lubiła tę porę dnia najbardziej. Wtedy, kiedy cały obóz pogrążony był jeszcze we śnie i nic nie zakłócało jej odbioru piękna tego zjawiska. Dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy. Wyruszą z szamanem plemiennym do świętego miejsca aby dopełnić przeznaczenia i zostać Jeźdźcami Bestii. Widziała wczoraj minę ojca, kiedy Juhar Dwa Duchy ogłosił imiona Wybrańców - Ahaja wypinał dumnie pierś i obchodził obóz z miną mówiącą jak dobrze się spisał płodząc taką córkę. Nemain, uśmiechnęła się na to wspomnienie.
W ten sposób wynagradzała mu brak syna. Nahala, jej matka była bardziej powściągliwa, ale w jej oczach Nemain widziała wielką radość i zarazem wielki smutek. Zamknęła oczy rozkoszując się tą chwilą.
Pogrążona w myślach nie zauważyła nadejścia Tahini'ego. Podszedł do niej z boku i dopiero kiedy położył swoją dłoń na jej ramieniu ocknęła się gwałtownie.

- Yyyyyyyyh... - zapowietrzyła się, ale widząć znajomą, roześmianą twarz zaraz poprawiła się próbując ukryć zaskoczenie.

- Chachacha - roześmiał się młody wojownik - witaj Nemain Goniąca Wiatr, widzę, że zaczęłaś nocować na dworze. Czyżby przygotowania do podróży? - zapytał zaczepnie

- Wiedziałam, że się zbliżasz Tahini Wilczy Kle - mrugnęła okiem Nemain - i tak, właśnie rozmyślałam o tym jak bardzo zmieni sie teraz moje życie - dodała

Tahini spoważniał w jednej chwili.

- Wiesz ......... w zasadzie to przyszedłem podarować ci ten oto wampum - powiedział miękko wręczając jej przepięknie zrobiony kolorowy pas

Nemain oniemiała. Nikt jej nigdy nie podarował czegoś piękniejszego.

- Tahini... ja... dziękuję - odparła, a wzruszenie ściskało ją w gardle - ale dlaczego akurat dziś?

Przewiązała sobie podarowany pas, a młody myśliwy odpowiedział:

- Chciałbym aby Cię chronił, kiedy ja nie będę mógł. Pamiętaj o mnie Nemain. Boję się, że kiedy połączysz się z Bestią, może już nie będziesz mnie ko...... potrzebować.

Nemain stała oniemiała. Nie umiała zareagować na wyraźne awanse chłopaka.

Tahini spojrzał głęboko w jej oczy, ale widząc w nich tylko przerażenie pomieszane ze zdziwieniem, ze smutkiem odwrócił głowę i odszedł. Nemain chciała, naprawdę chciała go zawrócić, ale nie mogła uczynić kroku. Stała w jednym miejscu, ze spuszczoną głową, aż Wilczy Kieł zniknął za namiotami.

Wtedy z namiotu wyszedł Ahaja. Widząc zaszokowaną córkę chciał się odezwać, ale ta w jednej chwili odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem przed siebie. Mknęła jak wiatr, jakby ją coś gnało, jakby mogła z ramion zrzucić to co wydarzyło się przed chwilą. Taak, to jedno co potrafiła najlepiej. Szybko biegać.

Biegła aż zabrakło jej sił. Przykucnęła na brzegu rzeki i sięgnęła ręką do zimnej, ożywczej wody.
Lubiła Tahini'ego, ale nie kochała go. Był dla niej jak brat. Jak to się mogło stać, że nie zauważyła, że oczekuje więcej? Dwie wielkie łzy spłynęły jej po policzkach.

Tego dnia nie ujrzała już więcej przyjaciela. Orszak Wybrańców wyruszył w mistyczną podróż żegnany przez całe plemię.


***

[Obecnie]

Postanowiła jednak zaufać mądrości Juhara Dwa Duchy. Chwilę temu dotarli do świętego wzgórza i po rozkulbaczeniu koni udali się wzniesienie.
Tutaj dopiero przyjrzała się swoim towarzyszom. Miał ich połączyć los. Kilkoro z nich znała z twarzy, z innymi miała już okazję rozmawiać. Była tu nawet ta dziewczyna - Jewa o przepięknych białych włosach, których Nemain jej w skryciu zazdrościła.
Jakie życie ich czeka, jaka walka, dlaczego w tym cyklu było ich tak wielu, czy będą wstanie sprostać oczekiwaniom plemienia i szamana? Czy Bestia zechce się z nią połączyć?

Z tymi pytaniami zatrzymała się wśród zbielałych kości, rozkoszując się widokiem falującego stepu. Stała tam, wysoka, smukła, ale muskularna, a wiatr rozwiewał jej długie włosy. Dotknęła ręką żywonoża, sprawdziła czy
prezent od Tahini'ego jest na miejscu i wsłuchała się w słowa szamana, rozpoczynającego przemówienie.

Juhar Dwie Twarze przekazał im jak mają się przygotować do rytuału. Rozdał im bukłaki z napojem z widmotrawy i odszedł.

Nemain słyszała jak głośno i szybko bije jej serce. Po wypiciu magicznego napoju, jego rytm zgrał się z rytmem przyrody, który słyszała codziennie w stepie. Ten rytm z każdą chwilą wzmagał swoje natężenie. Jej stopy zaczęły poruszać się zgodnie z nim, a z gardła wydobyła się pieśń przywołująca wszystkie potęgi, aby pomogły jej odnaleźć i stopić się z jej Bestią.

- Haaaajaaaheeejaa haaaajaaa heeeejaaa..... - śpiewała

Powoli wpadała w trans, a jej wzrok powędrował daleko, przenikając każdy zakątek świata, a oserce otworzyło się na to czego nigdy nie widziało...


AIME „KAMIEŃ NA DNIE RZEKI”


To była jego droga. Tylko jego. Mimo obecności sześciu pozostałych jeźdźców bestii jak ich nazywano. Znał ich wszystkich, każda z tych twarzy dobrze wyryła się w jego pamięci Jewa, Melesugun, Ilya, Nemain, Rayen i Calin. Niewielu z nich mogło mierzyć się z nim w walce, nikt tak jak on nie potrafi wzbudzać posłuchu i zaufania. Czuł się gotowy, żeby wypełnić swoją rolę.
Wędrowali od trzech dni, tempem zbyt wolnym przez wzgląd na wiek Juhara Dwa Duchy najstarszego szamana w ich klanie i ich przewodnika. Starzec cieszył się wielkim szacunkiem i on Aime nigdy nie pozwoliłby sobie na podważenie jego roli dlatego dostosowywał tempo wędrówki bez cienia zniecierpliwienia, trzymając się zawsze z przodu wędrującej przez step grupy. Niech inni łykają kurz.
Każdej nocy kiedy udawali się na spoczynek zasypiał w nadziei, że duchy znów ześlą mu ten sen.

Wzniecony kurz wśród traw i krzaków zapowiadał jej wizytę. Bestia pędziła co sił gnana niezwierzęcą ciekawością a on stał i cierpliwie czekał. Jedno kłapnięcie paszczą zmiażdżyłoby jego czaszkę, to była naprawdę potężna cętkowana Hiena. Co za niedorzeczna obawa. Nic, absolutnie nic nie groziło mu z jej strony. Zawsze w takich chwilach wyciągał rękę gładząc sierść zwierzęcia. Muskał ją na początku delikatnie potem śmielej jakby rozczesywał futro. Uwielbiał jej dotyk, miękka sierść, czuł pod falującą piersią bijące serce. Przylegał wtedy głową i słuchał jego uderzeń. Hiena opierała pysk na jego ramieniu i wsłuchiwali się w siebie. Potem, jakby w nieskończenie powtarzającym się scenariuszy podchodził do niej z boku chwytał zdecydowanie i wspinał się na jej grzbiet. Wtedy też zwierze oddalało się błyskawicznie o kilka kroków. Lądował na ziemi i z wyrzutem pozbawionym jednak złości spoglądał w migdałowe oczy niedoszłego wierzchowca. Bestia odwzajemniała spojrzenie przez chwile i bez ostrzeżenia zrywała się do biegu przeskakując zgrabnie nad ciałem niedoszłego jeźdźca.

Od kiedy pamiętał śnił ten sam sen. Mógłby już bez trudu przypomnieć sobie zapach sierści stworzenia, fakturę, każdą pręgę i cętki na jej futrze. Ale już od bardzo dana nie było mu to dane. Nie inaczej było i teraz, podczas wędrówki. Jedyny sen, który mógłby ukoić jego tęsknotę był ten o Esztar. Esztar Dzikie Oczy jedna z niewolnic, jeńców, wojowniczka z plemienia Trygarran, która tak podstępnie zwabiła go do swojego posłania. Na samą myśl jej podstępności usta wykrzywiały mu się w głupkowatym uśmieszku. Wiele wody upłynęło od kiedy pozwolono wrócić jej do swojego klanu. A może znów nie tak wiele. Może rozkosze jakimi obdarzała go ta starsza od niego kobieta sprawiły, że ten czas wydawał mu się wiecznością.

Wiele czasu spędzał z niewolnikami. Lubił to czuł, że oni także są częścią plemienia wbrew temu co mówili szamani. Poza tym dużo mógł się od siebie nawzajem nauczyć. Jeńcy opowiadali mu o swoich zwyczajach i prawach, historiach i duchu ich klanów. Przestępcy łamiący prawa, ci którzy zbłądzili zwierzali mu się ze swoich występków i obiecywali poprawę. Obiecywał im w takich chwilach, że dostaną drugą szansę, jeśli tylko okażą swoją przydatność. Nie popierał ich czynów to oczywiste, ale wiedział, że tylko ktoś kto upadł najlepiej wie co trzeba zrobić aby to się więcej nie przydarzyło i jeśli tylko nauczy się powściągliwości jego kompas moralny nigdy go nie zawiedzie bo był już tam dokąd zmierzać nie należny.

To nie tak, że podważał porządek społeczny, że przeciwstawiał się prawom ich przodków. Widział w nim sens. Każdy spełniał swoją rolę i każdy był z tą rolą oswojony. Na stepie nie można było inaczej. Jeśli wojownicy trawią swój czas na bezzasadne rozważania tracą swój największy oręż jakim jest zdecydowanie i błyskawiczne reakcje. Jeśli szamani tracą swój obiektywny osąd stają się bezużyteczni a co gorsza mogą być zgubni dla losów całego plemienia. Jeśli niewolnik szybko nie zaakceptuje swojej roli równie szybko trzeba będzie zostawić jego ciało na pożarcie hienom i sępom. Dla przestrogi i nauki dla innych. Dlatego tak bardzo kochał step i swój klan. To była idealna harmonia. Dlatego czuł się w obowiązku opiekować się swoimi najbliższymi. Rozmawiał z każdym, pomagał jak tylko mógł aby ten mechanizm nie uległ zakłóceniu. W jego mniemaniu niewolnicy, najniższa kasta wymagała największej uwagi. Ich rola była nie do przecenienia. Z tego powodu tak bardzo zabiegał u szamanów i innych o lepsze ich traktowanie. Wcale nie marzył o świecie bez niewolników, pragnął świata w którym ich klan będzie miał ich najwięcej.

Więź z Hieną, którą czuł od dzieciństwa ukształtowała go. W tym sensie, że rzadko miewał wątpliwości. Nie był bezrefleksyjny, ale ufał swojemu pierwszemu osądowi. Miał ten zmysł widzenia rzeczy jakimi są. Życie jest wymagające, ale i proste. To ogromna zaleta egzystencji w stepie, życie samo weryfikował czyjąś przydatność. Na stepie nic się nie marnowało, każde istnienie miło swój głęboki sens. Akceptował każdą istotę. Może była to jego tarcza, może fakt, że był związany ze zwierzęciem tak pogardzanym przez jego pobratymców spowodował u niego odwrotną reakcję? Czasami polując z innymi młodymi Jeźdźcami widząc stado hien czatujących na pozostałości wystarał się zawsze o dodatkową zdobycz pozostawioną „przypadkowo” nieopodal miejsca ich biwakowania. Wiedział, że to zbyteczne ułatwienie, ale wracał szczęśliwy wyobrażając sobie podniecenie stada, tą niepewność i drażniący zapach padliny przełamujący wrodzoną nieufność. Skowyt, który dało się czasem usłyszeć za ich plecami powodował przejmujący dreszcz podniecenia w jego ciele.

Teraz, kiedy byli tak blisko podniecenie było zniewalające. Nie wiedział czy to zasługa tego miejsca czy wyciąg z widmotrawy, którym pojono ich podczas wędrówki. Wkraczali na Wzgórze Wilków, gdzie miał spotkać się ze swoim przyjacielem, którego przecież nie znał a za którym tak bardzo tęsknił. Wbił wzrok w przemawiającego szamana, jego spojrzenie wyrażało dumę i niezachwianą wiarę. Z trudem udawało mu się ukryć wewnętrzne drżenie, że to ta chwila, że już niedługo nic już nie będzie takie same. Zostali sami, było ich siedmioro, ale chyba każdy z nich nigdy nie był bardziej pozostawiony samemu sobie. Aime zasiadł pod jednym z głazów i pociągnął solidny łyk z bukłaka. Przyglądał się twarzom innych. Uśmiechał się w odpowiedzi na uśmiechy innych. Zastanawiał się czy jego źrenice są tak samo wielkie jak widzi je w oczach innych. Pewnie tak było bo obraz powoli tracił swoją ostrość. Pochylił głowę czując, że nie ma siły aby utrzymywać ją w pionie. Żar stepu był obecny nawet wśród cieni. Czuł jak się poci, jak pocą się inni. Feeria zapachów o mało go nie obezwładniła. I nagle ten jeden, dominujący zapach sierści jego bestii nasilał się z każdym uderzeniem serca.
-Niech duchy będą dla nas łaskawe szepnął.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-08-2010 o 10:03.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172