Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-12-2009, 19:12   #1
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[D&D 3,5 Planescape 18+] Księga Satyrów



0 - Szalony dwór

[MEDIA]http://crackd.fileave.com/09-König%20von%20Thule.mp3[/MEDIA]

yła noc, a woń wrzosu niosła się z dalekich pól. Parę księżyców świeciło za szeroko rozwartym oknem, oświetlając srebrnym światłem błonie i wzgórza, a także i doliny, w których cykały wesoło świerszcze. Sama chata była obita gontem, choć tu i ówdzie nieco zarabowany strop zapchano sianem, a kurz, który siano podnosiło, błyszczał i wirował w świetle lampionów. Pachniało mieszaniną rumianku i dzikiego bzu, których pełne wiązki zwisały z mocnych, drewnianych ścian.
W środku, o dziwo, pomimo różnorakich sprzętów, takich jak miniaturowy model Wieloświata czy słoików z konfiturami, było nadzwyczaj czysto, czy to z powodu magii, czy prostej pracy ludzkich rąk.
Wiedźma siedziała, rozparta wygodnie na bujanym fotelu -
Jej szare, wiekowe oczy były wielkie jak płomienie w lampionach. Zresztą, odbijały się w nich, tworząc liczne załamania, sprawiając wrażenie pryzmatu. Zmiennobarwne oczy wiedźmy były pokryte siatką żył i zmarszczek, tak samo jak jej ziemiste dłonie, opatrzone wielkimi i żółtymi szponami. Pomimo tego, przez jej twarz przebijał uśmiech – przypominała jedne z tych zawsze dobrych bóstw, które czasem kryją się w dębach albo brzozach, a ich twarze, pokryte wieloletnią korą, czasem przezierały, gotowe, by być zobaczonymi przez tych, którzy potrafią widzieć. Starka nie była ubrana wykwintnie, za to prosto i skrzętnie, z białym, gładkim czepcem, ze zwisającymi z tyłu bandami, niżej zaś znajdował się kaftan sukienny w kratę, zaś jeszcze niżej – spora, tkana spódnica, gruba i ciepła.
Na dywanie zgromadziło się parę dzieci.
- Babciu, o czym nam dzisiaj opowiesz?
Milczała jakiś czas, jakby w ogóle nie dosłyszała, ale wiedziały, że słyszy nie tylko ich, ale i liście spadające w lesie odległym o parę stai. Mrugnęła, a jej lekko nieobecne oczy skierowały się na nich.
- A o czym chciałybyście usłyszeć? Stara jestem; wiele już wam bajek opowiedziałam, znacie prawie wszystkie, które znam.
Drgnęła lekko, a z czepca wypadło jej parę włosów – mocnych gałęzi.
- Opowiedz nam, babciu, o tym, jak powstało Sigil!
- Och
– zachichotała – o Sigil? Noc już wcale taka niemłoda, a gdy zacznę opowieść o Sigil, potrzebowalibyśmy wielu klepsydr, by opowiedzieć to tak, aby nie uszczknąć ani szczegółu. Nie, dzisiaj wam nie opowiem o tym, jak powstało Sigil.
- A może chociaż o Pani Bólu?
- dopytywali się. - Tak, opowiedz nam, o Pani Bólu! Opowiedz nam o tym, jakie plotki o niej mówiono i jak narodziła się Pani Bólu! Nigdy nam o niej wiele nie opowiadałaś!
- Ćśś, dzieci. Nie wiecie, co chcecie, abym wam zdradziła, a jeśli bym to wam zdradziła, to odwiedziwszy Sigil, jej cień niezawodnie by padł na was. Boicie się Pani Bólu?
- Pani ostatnio coś mało się pokazuje
– zauważyło jedno. - Niektórzy mówią, że Pani Bólu to tylko legenda. Bajka! To bajka rozpuszczona przez Twardogłowych, aby się ich bali!
- Ha! Jesteście szybkie w sądach, moje dzieci. Pani jest prawdziwa, tak jak ja.
- Pani Bólu jest tak samo prawdziwa, jak wiedźmy?
- A i niektórzy sądzą, że wiedźmy to tylko bajka. I taka dzisiaj będzie moja opowieść: O wiedźmach i ich księgach. A właściwie o jednej księdze. I paru takich śmiałkach, którzy wyruszyli w podróż za tą księgą.
- Co to za księga, babciu?
- Sza! Zaczynam opowieść. Chcecie, bym ją wam opowiedziała, czy mam przywołać wasze matki, aby was zabrały i ułożyły, abyście wreszcie poszły grzecznie spać do łóżek?
- Opowieść!
- Bajka!
- Chcemy bajkę!
- Opowiedz nam, babciu!
- Tak
– potarła dłonią brodę. - Nasza opowieść zaczyna się w Mieście Drzwi, tam, gdzie zawsze wszystkie opowieści się zaczynają.
Któż zliczy, ile wtedy dni jeszcze zostało, do wielkiej Wojny Frakcji, która zmieniła oblicze Sigil na zawsze? Jednak to jeszcze nie nastąpiło – Harmonium nadal pragnęło porządku, Tonący pożądali zagłady wszystkiego, a Czerwona Śmierć karmiła biednymi skurlami wyrma... Guwernanci nadal szukali prawa rządzącego Wieloświatem, Czuciowcy zamykali wspomnienia w swych sensoriach, a Grabarze czekali na Prawdziwą Śmierć.
Byliście kiedyś w Gmachu Stronnictwa Doznań? Byłam tam. Ponoć gmach jest sześć wieków stary, zaś jego zbudowanie zajęło siódmy, zaś Czuciowcy zrobili wszystko, by zdobyć najlepsze drewno, najlepszy kamień i najlepsze kryształy do udekorowania tego miejsca, a wszystko to aż prosi się, aby dotknąć, ujrzeć, polizać, powąchać czy doznać jakimkolwiek zmysłem. To wielka wieża, otoczona z obu stron błoniami, sensoriami, wraz z wielką przestrzenią na wszelką sztukę i sceną, na której już odgrywano niezliczone sztuki. Brama, wysoka na paręset stóp, była udekorowana – jak zawsze! - znakami rąk, uszu i oczu. To tam się to wszystko zaczęło. W Mieście Drzwi, w hali Ren.
Hala Ren była przystrojona w roześmiane maski...



Roześmiane maski zdobiły halę Ren. Darius Writtenfall, jeden z pomniejszych faktotumów Stronnictwa Doznania, nawiasem mówiąc, pocieszny tłuścioch, który uzyskał swoją rangę z powodu wymyślenia zaklęcia Wielu rąk, czaru wtajemniczeń, który, całkiem wedle swojej nazwy, sprawiał, że właścicielowi wyrastało wiele rąk. Pozostali faktorowie przyjęli to jak błogosławieństwo, jako że od teraz każdy mógł mieć paręnaście dodatkowych par rąk, by móc pomacać więcej.
Przystrojone maski i... To było wszystko. Parę godzin temu, paru tych, co przybyli za wcześnie, mogło zobaczyć, gdy znikały krzesła jedno po drugim, gdy paru magów wprowadzało je w kieszeń astralną. Sam Darius niezbyt uwijał się, aby przystroić salę, a każdy, kto przybywał, zdziwiony pytał się, gdzie jest Dzień Masek i czy aby na pewno to tutaj.
Wreszcie, paru osiłków wtaszczyło na środek sali sporą klatkę. Zaproszone zmory stwierdziły, że pewnie jest to posiłek, który wszyscy zjedzą; i to bzdura – gdy tylko zdjęto zasłonę, okazało się, że w pordzewiałej klatce nie ma niczego poza jeszcze starszym chyba lustrem. Gdy zasłona opadła, od strony sceny jowialnym krokiem sadził Writtenfall. A był to czas, kiedy zgromadzili się już na Ren wszyscy, bądź co bądź, niepewnie czując się w tak mieszanym towarzystwie, nie wiadomo było bowiem, czym kierował się faktotum, gdy wybierał gości na Dzień Masek, o ile kierował się czymkolwiek. Było tak, że znaleźli się tutaj członkowie wszystkich frakcji, choć nie byli stopniem wyżsi nad Imiennego. Ras był rój, tak, że znaleźli się tutaj orkowie z pierwszej, ludzie, abiszai, paru tanar'ri, wiły, dziwożony, ba, paru aasimarów, całkiem liczny zastęp diabelstw i ras, nierzadko sobie wrogich, ale czy to magia, czy po prostu takt, nikt jeszcze nie dobył miecza. Choć niemal doszło do tego: Grupa Chaosytów już głośno robiła złośliwe komentarze na temat pancerzy Łaskobójców i Harmonium, na co także niechętnym okiem patrzyli Guwernanci. W istocie, ścisk i różnorodność były tak wielkie, że zdało się, że to wszystko zaraz pęknie w szwach i wybuchnie następny konflikt, kolejna zamieszka, czy nawet -
- No! - tłuścioch zaklaskał w dłonie. - Dość będzie! Który się spóźnił, tam jego mać! Nie potrzebuję spóźnialskich! Edwyn! Cholera, gdzie...
Rozejrzał się wokół, a pomiędzy nogami zaproszonych już sunął krzepki młodzik, który trzymał w swoich dłoniach maleńkie podium, całkiem zresztą adekwatne do wzrostu Writtenfalla. Edwyn, czy kimkolwiek był tamten, postawił usłużnie podium, zaś Writtenfall stanąłby – nie, nie stanął, z podium skoczył na klatkę, wspiął się, tak, że spojrzeniem z góry gromił wszystkich.
Nie sposób było parsknąć, widząc gnoma – bo Writtenfall był gnomem – który był ubrany, w bądź co bądź, nieco krzykliwy strój: Oprócz płaszczu z różnokolorowej łuski, który migotał wszystkimi kolorami tęczy, posiadał szarawary zielonego koloru, powyżej nieco workowatą bluzę, zaś spod łuskowego płaszcza lśniła łysina.
- Ogłaszam pierwszy Dzień Masek w Sigil! - krzyknął. - Jestem pewien, że chcielibyście wiedzieć, co takiego dla was przyrządziłem, co? - zachichotał. - Nie będę się wdawał w nudne przemowy, dlaczego właśnie wy zostaliście zaproszeni, choć to nasze wyrocznie miały końcowy werdykt. Ach! To nic! To nieważne! Ważne jest to, co znajduje się poza tą klatką i poza lustrem. Widzicie... To lustro to portal. Portal, który prowadzi do pewnego ustronnego zakątku Ziem Bestii. Niestety, nie pozwolono mi na odprawienie Dnia Masek w Sigil, a jedyne miejsce, które przyszło mi do głowy, jest właśnie tam.
Ktoś z tłumu zapytał, dokąd właściwie prowadzi portal. I na czym, u diabła, polega Dzień Masek.
- Dzień masek to uczta – odparł z rozbrajającą szczerością Darius. - Uczta na cześć pewnej siły. Siły śmiechu, mianowicie. Mocy śmiechu. Mocy drwiny. A że do drwiny ściągają niektórzy... Bogowie... Zatem dobrze będzie umieścić ją właśnie gdzieś poza Sigil.
Nie czekając, aż ktoś wreszcie zaprotestuje, wrzasnął na tego samego, który zbliżył się z młotem do lustra. Zakasał rękawy, splunął w garści i zamachnął się na szkło, które nie od razu pękło. Dopiero parę kolejnych zamachów sprawiło, że szkło lekko, leciutko spękało.
A wtedy zafalowało, jak tafla wody. Pęknięcia z wolna zaczęły się zazębiać, po to tylko, by rozpłynąć się w cieniutką, podobną dymowi warstwę. Za warstwą można było zobaczyć niewyraźne kontury jakiejś wielkiej chaty. Wszyscy na chwilę zamilkli.
- A co? Nie wejdźcie? - Writtenfall świetnie udał smutek.
W końcu odważył się jakiś młodzieniec, hardy na twarzy. Kiedy jeden dał przykład, za nim poszedł drugi, nazwany Edwynem, a w końcu i z klatki zeskoczył i Writtenfall. Ostatecznie, większość się ośmieliła i przeszła przez portal.


Ziemie Bestii, a dokładniej, jeden z ich podplanów, Brux, były okryte ciągłym zmierzchem, a to, w czym się znaleźli, było, jak wyjaśnił faktotum, niczym innym, jak tylko pewnym opuszczonym domem, dworem raczej, który, dzięki Sferom, był na tyle wielki, że dało się w nim odprawić święto, które Darius wymyślił. Na szczęście, portal działał w dwie strony – tutaj także było wielkie lustro, które prowadziło z powrotem do Sigil. Widać było, że gnom zaplanował wszystko, bowiem chata została solidnie uprzątnięta, tak, że większość gratów, które do tej pory zalegały, została uprzątnięta lub wyrzucona. Wyjrzawszy na zewnątrz można było dostrzec gęsty, otoczony mgłą las. I nie, warstwa drzew nie kończyła się na na paru kilometrach. Przecinana czasem paroma polankami, głusza roztaczała się w nieskończoność, bowiem Ziemie Bestii były nieskończone, jak każdy plan. Gdzieś w dali szumiał potok.
Jednak to, co najbardziej zwracało uwagę, znajdowało się pod nimi. Oto bowiem pokaźnych rozmiarów dworek, nie stał na żadnych fundamentach. W ciągłym zmierzchu najpierw wzięli parę długich bali za drzewa – bo czasem i widywało się całe wiszące wioski właśnie na tych ziemiach, gdzie drewna zbywało – jednak po pewnym czasie zdali sobie sprawę, że tak nie było. Para długich, rachitycznych bali, z lekkimi wybrzuszeniami w połowie drogi w dół, była pokryta grubą korą, ba, gdzieniegdzie wystawały uschnięte gałęzie. Rozcapierzone korzenie stały pewnie, podtrzymując całość. Nie można było oprzeć się wrażeniu, że -
- Ej! - wrzasnął gnom. - Patrz, gdzie stawiasz, swoje krzywe giry, zasrańcze! Co? Jasne, że wiem, co mam zrobić!
Z szelmowskim uśmiechem zaklaskał w dłonie, a z wejść zaczęli wychodzić Czuciowcy – albo po prostu pomagierzy, których zwerbował do swojego szalonego pomysłu. Dość powiedzieć, że wkrótce w głównej sali pojawiły się stoły. Uczta miała się odbyć lada chwila.
Ostatecznie, nie było ich aż tak wielu, bowiem niektórzy, z przeczucia bardziej, postanowili nie opuszczać śmierdzącego, ale nadal w miarę bezpiecznego Sigil, o ile bezpieczeństwem można nazwać patrole Harmonium i Łaskobójców. Dlatego, o ile w Hali Ren zgromadził się spory tłumek, przez lustro przeszli nieliczni, tak, że parę krzeseł ziało pustką, ku widocznemu niezadowoleniu Writtenfalla.
Poza Dariusem i jego służbą, którzy liczyli sobie dziesięciu z hakiem, w drewnianym dworku na dwóch krzywych łapach znalazły się dwa bariaury, dwóch genasi, powietrza i ognia, którzy syczeli na siebie z nienawiścią, parę ludzi, zresztą niektórzy z nich byli z Sigil. Byli to głównie Czuciowcy, choć, zrządzeniem losu było tutaj także parę grabarzy – razem z Cieniem Nocy, który nie atakował reszty z powodu tamtych poprzednich – byli tutaj także Bez Serca, zapewne chcąc wprowadzić później odpowiedni zapis do swojego archiwum. Za to było sporo Chaosytów, jako że żaden z nich nie wahał się przekroczyć lustra.
Uwagę zwracała persona, która najwidoczniej chciała się ukryć za plecami innych, jednak nie całkiem jej to wychodziło. Był to... Satyr.
Wkrótce jednak uwaga wszystkich i tak została świetnie odwrócona tym, co przyszykował Writtenfall. Gdy wreszcie zasiedli, mało kto miał naprawdę ochotę na to, by jeść.
Sam Darius wrócił wkrótce z alkierza całkowicie odmieniony. Jego czaszkę zdobiła złota maska. Był też wyższy, jednak wkrótce okazało się jasne, dlaczego nagle urósł: Zwyczajnie wskoczył na szczudła.
Grabarzom nie podobała się cała ta bufoniada. Niektórzy wyszli, inni z kwaśnym uśmiechem obserwowali wszystko. Skądś zadudniły organy, zaś niewidzialny organista grał wcale dobrze. Weselsi z gości, szczególnie ci bardziej upici, zaczęli tańczyć, a Darius klaskał w swoje serdelkowate palce i śmiał się. Śmiał się, jakby lada chwila jego malutki kałdun miała rozerwać salwa rechotu. Machał ręką na głupkowate figle, które tamci wyprawiali. W końcu jednak zdołał odzyskać nad sobą tyle równowagi, by machnąć parę razy ręką, a ciżba się uspokoiła.
- Dzień Maski uważam za otwarty – nadął się pychą. - Jednak, zanim zaczniemy...
- Dzień...
- ktoś krzyknął.
- Co tam?
- Dzień Maski!
- Tak, Dzień Maski! -
zachichotał nerwowo.
- Na czym polega Dzień Maski?
- Och, zaledwie na zamianie jednej maski na drugą
– przy czym wyciągnął z kabzy maskę srebrną i nałożył ją na złotą. - Codziennie wkładamy jakieś. Nie, nie złote ani srebrne, przyjacielu. Maski kłamstwa. Maski radości. Maski smutku. I, najlepsze maski, jakie mogą zakładać żywi, to maski śmierci... - rozchichotał się na dobre parę minut, w końcu wyciągnął z kabzy ponownie coś, flakonik jakiś, z którego pociągnął i skrzywił się.
Writtenfall wyglądał na lekko obłąkanego. I wyglądał na coraz bardziej.
- Nazywam to Flakonem Niewzruszeń. Ale tak naprawdę jest tam tylko agonium, płynny ból – podjął ponownie o wiele poważniejszym głosem. - Widzisz? Przybrałem na chwilę maskę bólu. A tak naprawdę Święto Maski powinno uczyć nas wszystkich, że maski to nie my. Harmonium, Straż Zagłady, Czerwona Śmierć. Maski. Wszystko maski. Ale to nie my. I dlatego śmiejemy się z masek. Niech dzisiaj maski nie mają nad nami władzy. Dzisiaj to my mamy władzę nad maskami! Ty! Wiesz, co robić! Edwyn!
Młodzieniec nazwany Edwynem podszedł do jednego z Czuciowców.
- Z okazji Dnia Maski uroczyście wyzywam cię na pojedynek masek! Słyszysz, hultaju? Wyzywam cię! Wyzywam cię na maski, maski zamaskowane, maski maszczaste i maskowate, maski z omastą i bez, maski masek i bez niesnasek, wszystko maska i wszystko niemaska, maska trzaska, a pod butem zamaskowana drzazga!
Tamten, widocznie przygotowany, odpowiedział podobnym ciągiem bzdur, jednak stanowiło to dopiero preludium do prawdziwej areny bitwy: Wszyscy ustawili się w krąg, podczas gdy wyzywający i wyzwany zaczęli robić nic innego, jak stroić sobie miny. Jednak cóż to były za maski, w jakie układały się ich twarze! Był to prawdziwy pojedynek wyobraźni. Jeszcze przez chwilę stroili głupie, dziecięce miny, jednak zaimprowizowany krąg począł wkrótce wirować, i oto dwójka stała się dokładnie tym, co na początku wyobrażali: Ten, który obnażył zęby i zasyczał, w jedną chwil przeobraził się w pumę, drugi w tygrysa. Dwa koty skoczyły na siebie, mając się zagryźć; jednak puma przeistoczyła się w uzbrojonego rycerza – na to tygrys odpowiedział ogrem. I...
I tak dalej. Sala była na tyle wielka, że wkrótce zaroiło się od pomniejszych sfer, które obserwowali gapie. Jednak gnom nie poprzestał i na tym: Tańcząc w takt organów, które brzmiały piorunująco, pary zaludniły salę. Zręczny Writtenfall ściągnął tutaj także kuglarzy, którzy umilali czas tym zmęczonym strojeniem masek lub po prostu tańczeniem. W międzyczasie okrzyknięto konkurs na najgłupszą maskę, a że dozwolono dostęp do farb, pomad i świecącego pyłu, w krótkim czasie wszyscy wyglądali jak idioci, którzy śmiali się jeden z drugiego.
Dziwnie to wyglądało. Stoły były wypełnione jedzeniem, które, za sprawą przezorności gnoma, nie kończyło się nigdy. Jedzący krztusili się i pluli niedojedzonymi resztkami, gdy wymalowani kroczyli bajecznym orszakiem przez całą salę; z włosów zwieszały się rogi, twarze były to blade, to pomarańczowe, czerwone lub pstrokate, w zależności od makijażu – niektórzy mieli w dłoniach latarnie, którymi chybotali nonszalancko. W ogóle, parkiet rozświetlały miriady świec, tak, że było jasno tam, gdzie miało być, pozostawiając ustronny mrok tym, którzy nie chcieli uczestniczyć w powszechnej zabawie.
Jedynie satyr, jedyny, który zjawił się w szalonym dworze Dariusa Writtenfalla, bezczelnie siedział w kręgu światła, nieporuszony. Rozśpiewana konfraternia najpierw próbowała go ruszać, jednak później mało kto zwracał na niego uwagę; zastygł niczym posąg.
Uczta trwała.

 
Irrlicht jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172