Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-02-2016, 21:51   #1
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
[Star Wars; Storytelling] Knights of the Old Republic 3: The New Academy part II

Coruscant, Akademia Jedi, gabinet Wielkiego Mistrza
Od kiedy zaczął pracować cień jego fotela wydłużał się wraz z zachodzącym słońcem. Wreszcie zapadł zmrok, a w pokoju zapaliły się lampy dające ciepłe i przyjemne światło. W zasadzie nie musiał tego robić na jutro, ale i tak nie miał nic innego do roboty. Nie miał do kogo wracać, nikt na niego nie czekał.
Był już środek nocy, kiedy Mical skończył czytać ostatni z raportów. Spojrzał na zegarek. Wypadałoby się położyć spać. Jutro rano czekał go wykład z Ran w Mocy. Musi być gotowy na trudne pytania uczniów. W końcu znów będzie miał sporą gromadkę przed sobą. Ostatni raz miał dwunastu słuchaczy dobre pięć lat wcześniej.
Wyłączył system i wstał.
Dużo od tamtego czasu się pozmieniało. Senat ledwo dyszał. Przedwczesne wybory były tylko kwestią czasu. Niepokój budziła popularność skrajnych ugrupowań. Temu nie można się było dziwić. Obywatele oczekiwali wreszcie jakichś konkretnych zmian, a najbardziej skłonne ku temu były frakcje radykałów. Trzeba będzie się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Wśród tego wszystkiego jego uczniowie podróżowali po Galaktyce wykonując w jego imieniu misje. Samotnie bądź z zaufanymi towarzyszami. Niektóre zadania bardziej niebezpieczne od innych.
Wszyscy prowadzili swoje małe krucjaty współpracując z jednostkami, którym również na sercu leżał los Republiki, niezależnie od poglądów politycznych.
Tymczasem jego myśli krążyły wokół tej jednej osoby, która była najbliższa jego sercu.

Vorzyd V, slumsy sektoru 4G
Oświetlenie drogi szwankowało. Do dzielnicy leżącej u podstaw wszędobylskich kompleksów mieszkalnych i sięgających chmur wieżowców docierało niewiele naturalnego światła. Przysłowiowe ciemne alejki zdarzały się tutaj nagminnie. Jeśli zawodziło sztuczne oświetlenie to w mroku pogrążały się całe ulice. Migoczące okresowo neony nad opuszczonymi knajpami tylko przeszkadzały w skupieniu spojrzenia. Mimowolnie przykuwały uwagę i kłuły oczy przyzwyczajone wcześniej do ciemności.
Na to właśnie w tej chwili musiał liczyć Slevin Kelevra. Dyszał ciężko ukryty w bocznej, ślepej alejce. Jednej z wielu. Wokół było kilka stosów śmieci. Ich zrzut był tuż obok. Trafiały prosto na ulice, ktoś musiał przywłaszczyć sobie kontener na nie przeznaczony. Tymczasem on starał się uspokoić oddech. Musiał pozostać w całkowitej ciszy, żeby uniknąć pościgu. Nie miał co liczyć na bezpośrednie starcie. Wyrwali go w samej koszuli i spodniach. Dobrze, że do spania nie ściągał butów, bo nie zdążyłby ich z powrotem założyć. W ręce trzymał prosty republikański blaster. W dodatku naładowany do jednej trzeciej mocy.
Jeszcze wczoraj był pewny, że udało mu się zapaść odpowiednio głęboko pod ziemię. Wynajmowany pokój w zamian za fizyczną pracę był tego czego na tą chwilę potrzebował. Żadnego rozgłosu, żadnych śladów jego istnienia. Ktoś jednak musiał rozpoznać jego paskudną mordę. W końcu ostatnio była bardzo popularna na listach gildii łowców nagród. Ponownie musiał się zmyć. Jak przez ostatnie kilkanaście miesięcy. Nic nowego.
Problemem byli ci, którzy go ścigali. Gandowie nigdy nie należeli do elity w tym fachu. Ich licha fizjonomia, słaby charakter i niska inteligencja czyniły z nich raczej ofiary niż tropicieli. Jednak wyróżniało ich jedno – działanie niczym rój insektów, z których ta rasa wyewoluowała. Kiedy polowali zawsze robili to w sporej liczbie. I każdy jeden bez większego wahania poświęcał się dla innych. W normalnych warunkach Kelevra wyszedłby im naprzeciw robiąc rzeź wśród ich szeregów. Teraz sytuacja była zupełnie inna. Teraz byli najgorszym przeciwnikiem na jakiego mógł trafić. Gdyby to był jeden łowca, to mógłby się po prostu ukryć i zagrać na czas. Tymczasem nagroda za jego głowę nawet w przypadku podziału wśród ich roju była znaczna. Dlatego tak intensywnie przeszukiwały każdy zaułek.
Slevin mógł liczyć na szczęście i przeczekać w tym zaułku, aż ci kurduplowaci łowcy nagród przejdą dalej. Mógł też zawierzyć swoim zdolnościom i spróbować uciec. Miał zdecydowanie dłuższe nogi i jeśli utrzyma odpowiednie tempo to da dyla. Byle by się dostać do jakiegoś środka transportu. I do innej dzielnicy. By przeżyć kolejny dzień.

Nazywane przez wielu „Światem Hazardzistów” ekumenopolis oferowało dużo. Jeśli czyjeś szczęście dorównywało jego odwadze to każde drzwi stały tu otworem. Na hazardzie opierała się spora część gospodarki rodzimy Vorzydiaków. Zakładać można się tu było o wszystko. Nawet o własne życie. Dlatego zupełnie naturalne było istnienie niewolnictwa, chociaż oficjalnie było potępiane.
Rohen Morlan mógłby spędzić tutaj kilka naprawdę miłych chwil. W przeciwieństwie do kolegów i koleżanek z Akademii on miał całkiem niezłe zaplecze finansowe. Z jego uniwersalnie pociągającą aparycją miał predyspozycje do brylowania wśród tutejszej arystokracji. Zdobywając informacje przez ostatnie dwa tygodnie wielokrotnie był obiektem westchnień samic różnych ras.
Teraz jednak zaklął cicho pod nosem. Wszystko wskazywało na to, że jego praca poszła na marne. Obiekt został przepłoszony przez gondański rój łowców nagród. Mirialan spóźnił się dosłownie o kilkanaście minut. Był bardzo bliski od zgarnięcia celu. Teraz znów będzie musiał zaczynać od nowa.
Już miał się zbierać ze swojego punktu obserwacyjnego, kiedy zauważył ruch swoich konkurentów. Ruszyli wzdłuż jednej z ulic. Była ona zupełnie pusta, ale gandowie przeszukiwali każdy jej zakamarek. Prawdopodobnie wciąż byli na tropie. Jeśli padawan dobrze to rozegra, to nadal będzie miał szansę do zgarnięcia najemnika przed tymi insektoidami. Zerknął na towarzyszącego mu żołnierza.
Aaron Martell zacisnął pięść by po chwili ją rozluźnić. Zaczynał się trochę irytować. Dwa tygodnie podążał za padawanem z Akademii Jedi. Kolejnym padawanem. Mężczyzna zaczynał się czuć jak niańka dla tych dzieciaków. A to była przecież robota dla ich mistrzów! Jednak dwa fakty sprawiały, że dalej trzymał się tej roboty. Po pierwsze zajebiście płacili, a po drugie był w tym dobry. Nie licząc jednego przypadku, to zawsze wyciągał ich żywych z wszelkich kłopotów. Teraz zanosiło się na kolejne. Pewności dodawał mu centymetr pancerza na jego piersi oraz ciężar broni w dłoniach. Był gotów wykonać rozkaz mirialańskiego użytkownika mocy.

Orbita Baroondy, Nilus
Dziewczyna z długimi blond włosami z uwagą wpatrywała się w odczyty pokładowego skanera. Jak na razie nie miała nic co by ją przybliżyło do planety, której szukała i wszystko wskazyłało na to, że Baroonda również nie jest tą właściwą.
- Spostrzeżenie: Skanery mogą być zagłuszane przez powłoki, którymi pokryte mogą być zabudowania - odezwał się stojący za nią HK-50. Przez ostatnie lata uległ kilku modyfikacjom jakim poddała go właścicielka, ale poza mieniącym się srebrzyście pancerzem to nic nie wskazywało na zmiany jakie zaszły w jego wnętrzu.
- Tak, tak. Za każdym razem to powtarzasz - westchnęła dziewczyna i przełączyła monitory. Teraz na holoprojekcjach przedstawione były statystyki trzech innych statków. Staktów, które należały do Emily Hayes. Według nich Nefaren lada chwila miał zejść z prac okresowych, natomiast Andariel oraz Rafael były w trasie, jeden bliżej swojego celu niż drugi. Sprawdziła jeszcze oczekujące zlecenia i uśmiechnęła się zadowolona. Sięgnęła po puszkę by się napić, ale okazała się być pusta. Wstała więc z fotelu i przechodząc obok droida przeciągnęła się ziewając przeciągle.
- Wylądujemy w kosmoporcie stolicy Baroondy i będziesz mógł sprawdzić na własne oczy, że to nie to miejsce - powiedziała idąc przez korytarz do kajuty kapitańskiej. HK spojrzał za nią po czym wrócił do przyglądania się w holoprojekcje. Zbliżył się do panelu i przełączył na podgląd skanera. Gdyby był organikiem napewno zacząłby się teraz irytować. Może nawet ze złości strzeliłby w ten głupi interfejs Nilusa.

Ilum, opuszczona baza wywiadu Republiki „Horn”
Nastąpił impas. Korytarz do windy prowadzącej na powierzchnię znajdował się w polu rażenia obu stron potyczki. Identycznie miała się sytuacja z komorą hibernacyjną. Po odsłonięciu zasłony, była ona otwarta na ostrzał zarówno z messy oficerskiej zajmowanej przez najemnika Czerwonego Krayta jak i z laboratorium dającego schronienie ostatniemu z agentów Republiki. Strzały ustały. Obu stronom skończyły się już granaty. W przejściu pomiędzy dwoma pomieszczeniami leżało siedem trupów. Została już tylko ostatnia dwójka. Baterie ich pancerzy były solidarnie na wyczerpaniu. W trybie bojowym za kilkanaście minut przestanie działać ogrzewanie i zrobi im się nieprzyjemnie zimno.
Kaylara Quest nie miała żadnych powodów do optymizmu. Nawet jeśli ostatecznie uda się jej zakończyć misję sukcesem, to będzie on bardzo pyrrusowy. Nie była dowódcą tej jednostki, komandor Hien leżał teraz w korytarzu. Nie miała pewności czym oberwał, choć podejrzewała, że wykończyło go zwarcie pancerza po wybuchu granatu jonowego. Później będzie się nad tym zastanawiać. Pozostała dwójka kompanów z jej oddziału wyzionęła ducha zaraz przy wejściu na ten poziom kompleksu. Najemnicy Krayta podkładali ładunki, którymi pewnie chcieli zatrzeć za sobą ślady. Dobrze, że odpalili tylko część z nich. W innym wypadku wszystkich ich by tu pogrzebali żywcem.
Kobieta spojrzała na komorę hibernacyjną. Według informacji z odprawy to celem była jej zawartość. Kaylara domyślała się, że armia potrzebowała każdego zasobu jaki mogą zdobyć. W tym zbiorniku pływał teraz jakiś mniej bądź bardziej udany eksperyment. Wywiad chciał odzyskać wszelkie dane badawcze jakie w sobie zawierał. Nie było żadnej wzmianki o tym, że jest potrzebny żywy. Najwyraźniej z trupa też dużo się dowiedzą. Teraz jednak to było sprawą drugorzędną. Została sama. Ich statek nada automatyczny sygnał SOS za niecałą godzinę. Zanim dotrze odsiecz może minąć kilkanaście dni. Do tego czasu ma inny palącym problem.
Jej myśli ponownie powędrowały do będącego w messie Zhar-kan Sola. Mężczyzna jeszcze raz zrobił szybki przegląd sprzętu. Pancerz ciągnął na oparach, w jego arkanianskim karabinie zostało amunicji na kilka krótkich serii. Przydzielone mu wsparcie było teraz dwoma wystygłymi dawno trupami. Miała to być taka prosta misja… Odnaleźć zamrożonego wojownika. Wybudzić. Przywieźć do bazy. Odebrać premię.
Fakty wyglądały jednak tak, że Czerwony Krayt nie wysyłał Sola na proste misje. Zbyt dużo było do robienia, żeby w ten sposób marnować jego potencjał. Arkanianin wiedział o tym dobrze. Nie był zaskoczony, kiedy podczas uruchamiania systemów napotkali siły republikańskie. Inaczej się miała sprawa z ostatnim z żołnierzy, który stał na jego drodze.
Ten przeciwnik był na tyle zorientowany, że nie dał się nabrać na żadną z podpuch doświadczonego weterana. Jednocześnie na tyle twardy by wytrzymać granat ogłuszający. Chcąc skrócić dystans Zhar-kan prawie nie stracił wtedy głowy. Powoli rósł jego szacunek dla tego żołnierza.
Jednak ta misja była w pewien sposób sentymentalna dla Sola. Spojrzał ponownie na komorę hibernacyjną. Tam w środku znajdował się zapomniany przez świat wynik modyfikacji genetycznych. I jego rozkaz brzmiał jasno – przywieźć go żywego.
Uwagę obu ludzi przykuła zielona dioda i krótki sygnał dźwiękowy świadczące o zakończeniu sekwencji wybudzania z hibernacji pacjenta komory. Jej wrota otworzyły się i na zimną durastalową podłogę upadł nagi mężczyzna.
Karellen złapał pierwszy oddech lodowatego powietrza. Jego ciałem wstrząsały kolejne dreszcze. Systemy jego ciała załączały się powoli, ale systematycznie.
Niech nikt nie porównuje hibernacji do snu. Sen jest doświadczeniem przyjemny, podczas którego fazy REM mózg wytwarza projekcje obrazów oraz dźwięków. Istoty regenerują się podczas bycia w tym stanie i budzą się wypoczęte. Tymczasem on był świadomy przez każdą sekundę. Każdą pieprzoną sekundę na tej zapomnianej przez świat lodowej planecie. To nie była komora hibernacyjna. To był więzienie.
Dzięki temu jednak był świadom ostatnich wydarzeń. Żył, choć jeśli nie podejmie odpowiednich kroków, to ten stan może się nader szybko zmienić.

Kessel, Kessendra, kosmoport
Kopalnie na tej przypominającej asteroidę planetę owiane były już legendą w całej Galaktyce. Nierzadko w przekleństwach wypominano „obyś trafił do kopalni na Kessel!”. Los górników był nie do pozazdroszczenia. Oprócz kilku nadzorców nie było tutaj żadnych wolnych ludzi. Całość najgorszej roboty odwalali więźniowie. Ktoś nieobeznany z sytuacją mógłby się mocno zdziwić, przecież przestępczość na planecie była znikoma z racji na aktywnie działający apart policyjny. Polityka monarchii z Kessendry była jednak nastawiona na pozyskiwanie taniej siły roboczej w sposób olśniewający – oferowali miejsca w więzieniach na wszelkich skazańców. Jeśli tylko ktoś opłacił lot, to przyjmowano tutaj każdego skazańca, oferując mu wikt i opierunek. To, że więźniowie musieli pracować na swoje utrzymanie? Standardowa procedura. To, że umierali przy wdychaniu surowej Przyprawy? Na pewno specjalnie się truli, „narkomany jebane”.
Wszystko w majestacie prawa. Dopóki był popyt będzie podaż.
Rycerz Jedi nie przybył tutaj wyzwalać niewolników. W ich miejsce przywiozą nowych. Nie przybył tutaj obalić rządu. Pojawią się kolejni watażkowie. To była walka z wiatrakami.
Jednak każdy działający mechanizm ma swój słaby punkt. Miejsce, w którym spotykają punkty przełomu całego systemu. Złącza, których przerwanie może posypać całą organizację.
Dla przemytu przyprawy tym kimś był Famon Rea, niewysoki jak na standardy swojej rasy Pyke.
Zajmował się on dysponowaniem dostaw wśród przemytników oraz planowaniem ich terminów odbiorów. Siedział w tym od dwunastu lat i ciągle narzekał na swoją pozycję. Z racji znikomej przebojowości i słabego charakteru nie był w stanie wymusić odpowiednio dużych łapówek od przewoźników. Nikt tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy z jego znaczenia.
Zbadanie całej struktury i wyśledzenie tego osobnika zajęło Jonowi Baelish ponad cztery miesiące. Wiedział, że Rea posiada listy przemytników i kontakty do ich odbiorców w różnych częściach nie tylko Republiki. Uderzenie w ten punkt mogło poważnie zachwiać całym handlem przyprawą.
Tylko przejęcie go nie miało być proste. Famon zawsze przemieszczał z dwoma ochroniarzami. Jego goryle byli dobrze opłacani, dlatego stać ich było na sprzęt. Decyzję jaką Jedi musiał podjąć była następująca: Dorwać Pyke’a gdy będzie wracał do domu – co wiąże się walką jedynie z dwoma najemnikami, czy dorwanie go w miejscu pracy. Wtedy może na siebie ściągnąć znacznie większe siły, gdyż w budynkach obok często przechodziły typy spod ciemnej gwiazdy, których przynależność trudno określić. Jednak tam Baelish będzie miał okazję zdobyć także listy kontaktowe do handlarzy przyprawą. Miał jeszcze czas na decyzję, ale oczekiwanie nie mogło przynieść już niczego lepszego.
W dodatku ciągle miał te niejasne uczucie, że on sam również jest obserwowany…

Manaan, Ahto City
Ich statek osiadł na wcześniej zarezerwowanym lądowisku. Kiedy zeszła po rampie na zewnątrz, owiała ją przyjemna bryza. Miała okazję być przelotem na Kamino i wprost niewyobrażalna była różnica pomiędzy tymi dwoma wodnymi światami. Planeta Selkathów była wręcz stworzona do tego, by przylecieć tutaj na długie wakacje.
Teraz jednak nie było na to czasu. Terminarz był bardzo napięty. O swoim wylocie dowiedziała się zupełnie w ostatniej chwili. Jej szef bardzo pokrętnie wyjaśnił, dlaczego sam nie może, tudzież nie chce lecieć. Lana Derei została postawiona przed faktem dokonanym. To ona będzie reprezentować Tony’ego Sladka na spotkaniu liderów organizacji Czerwony Krayt.
Trzymała w ręku archaiczną broń miażdżoną – buławę. Był to symbol władzy w historii jednej z ludzkich planet. I właśnie stąd zapożyczyli go sobie najemnicy zrzeszeni w najgroźniejszej obecnie bandy najemników w Galaktyce.
Spotkanie jak wyjaśniał jej szef, odbywało się właśnie na tej zachowującej od wieków neutralność planecie z kilku powodów. Najważniejszym była oczywiście wspomniany wcześniej brak zaangażowania w galaktyczną politykę, a w związku z tym znikome wpływy Republiki. Drugi był równie oczywisty co pierwszy – kolto. Krayt miał zamiar wynegocjować dobrą cenę na spore dostawy, co sugerowało konflikt zbrojny w najbliższej przyszłości.
Przeprowadzono ją przez punkt kontrolny i razem ze swoim ochroniarzem udali się na miejsce spotkania. Był to hotel tuż komendzie policji. Zawsze najciemniej jest pod latarnią.
Shawn skinął jej głową i przepuścił ją w drzwiach. Stało tam dwóch ochroniarzy, którzy dyskretnie zeskanowali jej buławę. Kiedy wszystko było w porządku przeszła dalej. Wyglądało to wszystko bardzo skromnie, ale wiedziała, że ta dwójka to nie wszystkie podjęte zabezpieczenia. Hotel zapewne został zamieniony w małą twierdzę.
Przeszli przez hol do krótkiego korytarza, kończącego się drzwiami do sali konferencyjnej. Przed drzwiami stały trzy osoby. Strażnik ubrany podobnie jak ci przed wejściem oraz kobieta z bronią automatyczną i dopalający cygaro cyborg.
Wszyscy spojrzeli w kierunku nadchodzących. Mężczyzna z stalową szczęką wypuścił z ust kłąb dymu i powiedział sztywno.
- Shawn. Kopę lat – i wyciągnął w jego kierunku rękę.
- Schurig – wymieniony uścisnął dłoń. – Wszyscy są?
- Ta – ten sztywny sposób mówienia musiał być pochodną modyfikacji narządu mowy najemnika. On sam wydawał się raczej rozluźniony. – Co to za laska? Gdzie Tony?
- Pilne sprawy. A ona niech się sama przedstawia – mruknął Shawn niezbyt skory do rozmowy.
- Heh, maniery jak u gamorreanina… - odparł karcąco cyborg. – Klonnet Schurig, do usług – skinął Lanie głową. – Z kim mam przyjemność?
Kobieta teraz zauważyła przy jego pasie buławę, identyczną jak ta, którą dostała od Sladka. Wpatrywała się chwilę w tego mężczyznę. Znajomości, które wkrótce zawrze będą miały wielkie znaczenie. I dla niej i dla dziecka, które od dwóch miesięcy nosiła w swoim łonie.
 

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 14-02-2016 o 22:54.
Turin Turambar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172