Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-11-2009, 15:57   #1
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
"Rosyjska Ruletka" [Fallout] - SESJA PRZERWANA


Słońce właśnie wstawało nad ukraińskim Kijowem, oświetlając niezgrabnie wszelkie jego ulice, począwszy od groźnej, opętanej przez mutanty popromienne i zorganizowane gangi północy, przez centralny Kijów pełen kozackich mieszkańców, nastawionych do siebie conajmniej wrogo, skończywszy na chyba ostatniej desce zdrowego rozsądku, południowej stolicy.
Ludzie wychodzili na zewnątrz, ze swych prowizorycznych chatek z blachy falistej, części samochodów, drągów, ścier i zasyfionych prześcieradeł, by ujrzeć jeszcze gorsze oblicze Ukrainy. Graniczące z pobliskim parkie miasto trzymało się na nogach, jednak cudem powstrzymując wszechogarniający rozpad i entropię. To na pewno nie było życie, o jakim marzyli słowianie XXI wieku, a już na pewno nie optymiści...
Wszyscy, pogrążeni własnymi, nic nie wartymi dla innych sprawami, maszerowali przez alejki i wąskie przejścia, prawie jak żołnierze Czerwonej Armii, wiele lat temu, jeszcze przed wojną. Mimo wszędobylskiego uczucia wyludnienia, wszyscy jedynie ukrywali się przed płaczącą pożogą codziennej groźby pobliskiego Czarnobyla, z którego, niewiadomej przyczyny, zjeżdżali się napromieniowani ludzie, nie chcąc tam nigdy wracać. Ogłaszając, iż to miejsce jest niebezpieczne.
Ale tak naprawdę takie legendy jedynie wzbudzały zainteresowanie wśród chołoty. Wśród wszystkich słowian, pragnących w końcu odkryć te niezbadane tereny. Ale nikt nie chciał nic więcej mówić o przedwojennej Strefie, zastrzegając sobie wszelkie prawa do informacji. Choćby mieli je zabrać do grobu...
Tajemniczość ludności była conajmniej... Dziwna, niepokojąca. Przerażenie i strach panowały wokół, zabijając niezdatne do walki dzieci i nieprzygotowane do takich męczarni kobiety, tylko niektóre mogły strawić tę agonię, otaczającą ich ze wszystkich stron, zaciskającą je w mały okrąg zaufania, poza który nie wpuszczały nikogo, ani niczego...

Jedną z takich kobiet była Irina. Irina Worobiowa, twarda, nieugięta dziewczyna o długich, blond włosach skrywających tajemnicze oczy, które potrafiły zaciekawić niejednego. Przeszłość, która trwała dziewiętnaście wiosen, nie była przyjemna. Ból, który uciskał jej duszę wręcz niszczył wszystko wokół, a ona skrywała to, tłamsząc cierpienia, wyżywając się chyba tylko na sobie, w głębi umysłu rozćwiartowywując Andrzeja, kogoś, kto zabił jej przyjaciela, i jednocześnie... Był nim.
Jak zwykle wstała rano ze swego łóżka, którym był niewygodny, podziurawiony materac, opodal którego leżał karabin wyborowy M40A3, dosyć drogi, acz skuteczny i wytrzymały, jeśli w tych czasach w ogóle coś można było nazwać trwałym. Obok znajdował się także mały stolik, na którym leżał stary, rosyjski zegar z roku 2004, mający jedynie funkcję budzika, niemalże antyczny, jednak pomagał jej nie zaspać pory, gdy jakiś bandyta szuka łatwego, śpiącego, celu do obrobienia.
Gdy tylko wygramoliła się z łóżka, zobaczyła wielki, ukraiński park imienia Riemira Szevrowicza, stworzony w połowie XXI wieku, ogromny, przeciwdziałający tym masom, chcącym okiełznać wszelką ropę Ziemii, jeszcze przed apokalipsą...
Znajdowała się na trzecim piętrze w pół unicestwionego budynku, pełnego zawałów i zawaleń ścian. Chwilę później ruszyła do swych dalszych zajęć, czyli codziennej sztuki przetrwania...

Naprzeciw parku Szevrowicza, znajdowała się długa, skośna względem budynków ulica, prowadząca przez niewielkie, czteropiętrowe budynki, aż po wysokie dziesięciopiętrowce. Po jakichś stu metrach można było nawet ujrzeć Muzem Broni, ukazujące stare prototypy do zabijania z dawnych lat. Teraz ograbione z wszystkich działających, lub i nie, modeli.
Jednak po drugiej stronie ulicy znajdował się mały bar, "Lis", założony na zgliszczach jakiegoś mieszkania sprzed stu lat. W środku znajdowało się ledwie paru ludzi, jakiś Rosjanin, paru Ukraińców, ghule i Litwin w towarzystwie Polaka oraz Czecha. Przy ladzie, wykonanej z paru mniejszych stolików, siedział barman, wysoki Białorus o przezwisku "Pietrucha", trzymający w ręku prawie całą kasę z tej dzielnicy. Kontrolował on mniejsze gangi, pomagające mu w zawodzie handlarza, bo chyba tylko na tym dobrze się znał, nawet lanie drinków mu dobrze nie szło, bo wszystko rozlewał, właśnie dlatego podawał pełne butelki wódki, które kombinował niewiadomo skąd.

Tę samą wódkę właśnie popijał Bury, miejscowy łajdak o nie za dobrej reputacji, kompletnie nie liczący się ze zdaniem jakichś dwóch meneli, chcących usiąść przy jego stoliku. Trzymał na wierzchu stary, rosyjski pistolet maszynowy Kedr, gotowy w każdej chwili na awanturę w barze, zabijając tych dwóch, gruzińskich meneli. Od rana pogrążony w milionach pomysłów na zabicie kolejnego Ukraińca, byle by znaleźć przy nim trochę fajek, a w najlepszym wypadku jakichś mocnych cygar, trzymających się od czasów wojny w stanie idealnym. Rozmyślał nad całym swoim życiem, widząc jedynie wódkę, piwo, gorzałę, bimber, papierosy, cygara, tanie, uliczne dziwki i zabitych przechodniów. Nie miał on ani ziarenka dobroni w "całym jego kurewsko zasranym życiu", jak zwykł mawiać jego kumpel Waszka, co chwila wyjeżdżający do Czarnobyla w poszukiwaniu jakichś cennych urzadzeń, za które barman Pietrucha był zdolny dużo zapłacić.

Za barem z kolei trzymali się z dala od miejscowego zgiełku pracownicy handlarza, wynoszący śmiecie poza teren baru, czyszczący tyły jakimiś brudnymi, łamiącymi się i prawie niezdatnymi do użytku szczotkami, miotłami i mopami. Wszystko to tylko po to, by zarobić parę rubli czy jedzenia na kolejny dzień. "Morda", będący starym pijakiem i jednocześnie swego rodzaju opiekunem małych kmiotów za barem, od którego często można było usłyszeć ciekawe historie o przeszłych napadach na białoruskie mieszkania ważnych najemników i kupców. Niewdzięczny i zamknięty w sobie "Lenin", którego przezwali tak z powodu łysiejącej łepetyny i brody z wąsami. Pozytywnie nastawiony do świata awanturnik imieniem Lorik, chcący niedługo wyruszyć w stronę Moskwy, by poznać lepsze życie niż w Kijowie, oraz...

Pies, zaradny kawał mięśni o wielkiej łapie, codziennie trzymającej swoją starą maczetę, którą dostał od ojca, oraz twardej mordzie, w której z kolei można było ujrzeć jakiegoś wygiętego, zgniecionego papierosa, którego z niewiadomych przyczyn nigdy nie palił, ani nawet nie wyrzucił, po prostu go trzymał. Nie był szczególnie mądry, typowy polak z postapokaliptycznego świata, bez wykształcenia i jakichkolwiek predyspozycji do ambitniejszych zajęć. Często jednak wplątywał się w jakieś szachraje miejscowych cwaniaczków o nazwie "Palacze", organizujących wypady do pobliskiego parku, w którym tkwiły inne bandy, atakujące mieszkańców, którzy zbyt daleko posuwali się poza obrzeża Kijowa. Feliks, gdyż tak miał na imię, kochał wysłuchiwać opowiastek starego Mordy, jednocześnie najwięcej pracując dla Pietruchy, śpiąc w pobliskim, codziennie przez niego wypróżnianym, pełnym poduszek i potarganych koców kontenerze na śmieci.

Dalej wzdłuż ulicy można było dostrzec niewielki, obłożony szmatami budynek z wielkim wejściem, który zachował się w conajmniej dobrym stanie. Przy wejściu wałęsało się parę dzieciaków w nastoletnim wieku, stojących z nożami, jedynie grożąc jakimś przeciętnym, nie groźnym mieszkańcom Kijowa. W środku, przy klatce schodowej ciągnącej się na wszystkich czterech piętrach, znajdowała się mała, korkowa tablica z wywieszonymi paroma kartkami, na których ktoś wypisał w wielu słowiańskich językach słowo "Burdel", czasami lepiej nazwanego "Domem Publicznym". W oddali pomieszczeń dało się nawet usłyszeć jakieś krzyki nieszczerego orgazmu spitych i naćpanych dziwek, dających właśnie pokaz swoich możliwości klientom, których stać było na szybki numerek w tym brudnym i śmierdzącym na kilometr wazeliną budynku.

Na drugim piętrze z kolei stał Mariusz Skierniewicz, którego wszystkie kurwy wokół zwały "Łysym". Zaprzyjaźnił się niedawno z grupą "Jehowych", napakowanych rosjaninów, którzy, chyba jako nieliczni w mieście, mieli dostęp do bardziej nowoczesnych broni przedwojennych w postaci karabinu Szrajcewa, działającego na amunicję 9x21mm. Także i Łysy trzymał tę broń, odganiając jakichś nędznych naciągaczy od pokoju dla specjalnego zamawiania kilku panienek na raz. Mimo tego, co mogło się wydawać, interes szedł świetnie, a on sam, w dzień chroniąc Nataszę, "Lalę" i polską Krystynę w swoich codziennych robotach, a w nocy nie dając spać ludziom koło parku, wraz z Jehowymi zabijał przeciwników z lasu, przy czym często ginęli jego pomocnicy. Jednak nie przejmował się tym zbytnio, w tym świecie prędzej nabój był potrzebny niż jakieś życie, ponieważ nikt nie oddawał swoich rzeczy do pilnowania innym. On sam nie spał prawie w ogóle, sypiając jedynie parę godzin dziennie, ze względu na swój, jakże przystosowany do postapokalipsy, organizmu. To wszystko stało się za sprawą promieniowania, które sprawiło, iż wypadły mu wszystkie włosy z ciała. "Z jaj też?", to zdanie chyba słyszał najczęściej w życiu, tuż koło pędzącego śmiechem ruska czy innego czecha.

Naprzeciw burdelu z kolei znajdował się mały warsztat, w którym Akelsander, zwany częściej Saszą, prowadził małe kółko naprawcze samochodów i innych urządzeń mechanicznych, elektrycznych i innych. Na szafkach łomy, klucze, wiertła, wiertarki, do których prąd czerpali za akumlatorów, skupywanych od Pietruchy. Wszyscy byli całkiem zadowoleni ze swojej pracy, o ile nie przychodził jakiś cwaniak, chcący działające auto. By to osiągnąć, najczęściej posyłali kogoś do centralnego Kijowa, byle by znalazł potrzebne części od Poszukiwaczy, wytrenowanych w swoim fachu gnojów, którzy potrafili unikać niebezpiecznych mutantów krążących w metropolii, takich jak wielkie mrowiska wilkoszczurów czy Krwiaków, zmutowanych ludzi o sile dziesięciu chłopa i szybkości tygrysa, prawie bez skóry, za to z ssającymi krew przyssawkami i wielkimi kłami.

Jednym z pracowników Saszy był Wasilij Czujkow, czasem nazywany "Korbą", ze względu na szczególne upodobania względem naprawy samochodów. Dumny ze swojego radzieckiego pochodzenia, jest wnukiem rosyjskiego dowódcy z wojny pod Stalingradem. Do Kijowa przyjechał aż z Wołgogradu, chcąc zarobić kiedyś na wyjazd do Czarnobyla, a ostatnio nękały go dziwne sny o zgwałconej kobiecie ze schronu, z którego pochodził. Korba nie był typem mądrego i zawziętego gościa, chcącego czymś zabłysnąć, czasem nawet nie potrafił poprawnie sklecić zdania podczas rozmowy z kimś, gdy myślał o czymś innym, jednak ludzie doceniali go ze względu na umiejętności, dzięki którym potrafił naprawić, zdaniem Aleksandra, niemal wszystko, co nie mijało się szczególnie z prawdą.

Gdy słońce w końcu wstało, Kijów obudził się, ciągnąc za sobą coraz mniejsze stada mutantów wałęsających się po centrum miasta. Jednak miejscowa organizacja paramilitarna, "Partia Komunistyczna", jak kazali na siebie mówić, ogłosiła coś ze swojej bazy wybudowanej na zwłokach przedwojennego bunkra, który trzymał się do dzisiaj niemal idealnie. Powiewająca nad nim flaga młota i sierpa ogłaszała, że stare idee Lenina i Stalina jeszcze nie umarły, a oni szukali ludzi do wyprawy w tereny Czarnobyla, ogłaszając to w conajmniej dwudziestu językach każdego dnia po tysiąc razy, przez wielkie głośniki zawieszone na dachu jakiegoś opuszczonego budynku, do którego kable ciągnęły się aż do bazy Partii...

Слава! Богатства! Достижения! Все это и многое другое доступно у вас под рукой! Обжарка с чернобыльской катастрофой, вкус сладкий вкус победы! (Rus. Chwała! Bogactwo! Zdobycze! Wszystko to i wiele więcej dostępne na wyciągnięcie ręki! Ruszcie do Czarnobyla, by skosztować słodkiego smaku zwycięstwa!)

Ale czy ktokolwiek, mimo skrytych marzeń, naprawdę chciał zaryzykować życiem, by ruszyć do Strefy Zamkniętej?

[MEDIA]http://Ghoster9x.fileave.com/03.%20A%20Traders%20Life.mp3[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 25-11-2009 o 16:21.
Ghoster jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172