Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-12-2019, 17:50   #1
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
[Autorski/Horror] Dreamcatcher (18+)


Kiedy Huw powiedział Thonemu o wyjeździe, ten okazał umiarkowane zainteresowanie. Nie było w tym nic dziwnego, McGregor miał kupę spraw na głowie, poza tym ufał przyjacielowi i zazwyczaj akceptował jego decyzje z góry. Pewną zmianę zwiastowało dopiero nagranie z automatycznej sekretarki parę dni później. Tym bardziej, że dla odmiany to nie Lwyd miał gościć u niego, lecz sam Thony wybierał się do Tiger Bay.
Było już dobrze po południu, kiedy Huw skończył się pakować do jutrzejszego wyjazdu, przeczyścił nieodzowną fajeczkę i wzuł buty. Bez pośpiechu opuścił swój mały azyl, czyli niewielką suterenę. Miał jeszcze trochę czasu, który mógł poświęcić na spacer.
Umówili się w „Złotym tygrysie”, portowym lokalu w okolicy. Ze względu na bliskość tego miejsca i chwilowy nadmiar czasu, Siwy mógł obrać nieco dłuższą drogę. W porcie jak zwykle panował harmider, a tutejsze życie tętniło niespokojnym rytmem.
Tiger Bay był swoistą perłą Cardiff: z daleka sunęły potężne kontenerowce, a bliżej brzegu tłoczyły się mniejsze statki, a nawet kutry. Błyszczące w słońcu drobnicowce pruły zmuloną wodę, z kolei kilka wycieczkowych promów dopiero ruszało w godzinny rejs. Mieszanina turystów, zaopatrzeniowców oraz magazynierów tworzyła niekończący się, ludzki potok, do którego jednak Huw zdążył przywyknąć. Sam z resztą mógł zostać pomylony za typ nieco archaicznego marynarza, ze względu na dość wczesną siwiznę oraz stały atrybut w postaci fajki.


Rozgonił stado rozkrzyczanych mew i minął Pierhead Building – dawny urząd celny, obecnie będący lokalną atrakcją. Powietrze dziś było wyjątkowo rześkie, a morze niosło powiew jodu i świeżości. W takie dni Huw prawie zapominał o sprawach, które normalnie spędzały mu sen z powiek. A i po zaśnięciu nie zawsze było z pewnych względów lepiej.
Wszedł wreszcie do lokalu, w całości obitego przyciemnianą dębiną. Nad nieco zadymionym wnętrzem wisiały zaśniedziałe żyrandole, do których przyczepiono etykietki piw ze wszystkich zakątków wysp: od klasycznych porterów, po stouty z nowoczesnych zakładów rzemieślnicznych. Stoły ustawiono blisko obok siebie, a na skrzypiących zydlach zasiadali już pierwsi goście. Zachrypiali mężczyźni rozmawiali głośno i jak zwykle nikomu nie przeszkadzał rumor ani to, że sąsiad obok niemal ryczał rozmówcy do ucha. Przez cały ten zgiełk próbował przebić się stary dobry Tom Jones – jego dawny hit leciał właśnie w radiu na zakurzonym parapecie.
Huw złożył zamówienie przy barze ozdobionym wizerunkiem kartonowego tygrysa z kuflem w dłoni w łapie. Potem znalazł dla siebie miejsce obok zamglonego okna, aby mieć baczenie na Thonyego. Nie było to jednak koniecznie, ponieważ policjant momentalnie zjawił się w drzwiach lokalu ze skórzaną torbą przy boku. Już za chwilę siedział naprzeciwko Huwa z piwem w jednej ręce i wykałaczką w drugiej - za jej pomocą ochoczo atakował deskę serów.
- Sprawdzałem tę wiadomość, o którą pytałeś – zaczął bez większych ceregieli, popijając Ale. - Trudno takie rzeczy namierzyć przez sieci komórkowe, żeby sprawdzić czy ktoś o tym w ogóle wspominał. Za cienki jestem na to w uszach, a gdybym zaczął zadawać zbyt wiele pytań, sam postawiłbym się w dziwnym świetle. Ale komu ja to mówię, dobrze się na tym znasz.
Gdzieś obok rozległ się ryk triumfu. Barman włączył transmisję z jakiegoś meczu na płaskim telewizorze. Niestety, kilku postawnych chłopów skutecznie zasłaniało obraz, więc Luw i Thony nie mogli nawet sprawdzić, co tak ucieszyło zebranych.
- Udało mi się jednak dotrzeć do kilku systemów elektronicznych. No wiesz, skrzynki pocztowe, facebook i tak dalej – kontynuował McGregor, bezskutecznie próbując spojrzeć na ekran. W końcu spoczął na miejscu i całkowicie spoważniał. - Nawet nie wiem w jaki sposób to do końca działa. Widzisz, nie możemy przecież inwigilować każdego jak na filmach szpiegowskich. Aby zdobyć dowody w postaci logów potrzeba zazwyczaj nakazu sądowego. Nasz system może natomiast wyłapywać newralgiczne zwroty, na przykład gdyby ktoś zagroził w internecie znanemu politykowi. Albo usilnie szyfrowane treści, przy których sieć Tor jest zabawką dla dzieci. Bardzo rzadko to coś alarmującego, najczęściej mamy do czynienia z przypadkowymi pierdołami.
Thony otworzył swoją torbę pod blatem stołu, wyjął z niej foliową koszulkę i przysunął bliżej Huwa. Wewnątrz znajdowały się zdjęcia mężczyzny w średnim wieku. Wyglądał niepozornie i to było wszystko, co dało się o nim powiedzieć.
- To Elijah Addington, agent ubezpieczeniowy. Kilka miesięcy temu zaginął bez śladu. Zgadnij jaką wiadomość miał na swojej skrzynce mailowej.


To było dość zabawne uczucie - wsiąść do samolotu tym razem jako pasażer. Kiedy Wendy zajęła swoje miejsce, szybko poczuła spojrzenie innych koleżanek po fachu, obecnie zręcznie lawirujących między siedzeniami. Adams zdawała się ten fakt ignorować i dopiero kiedy należący do sieci Flybe, srebrny Lockheed wzniósł się w powietrze, kobieta dyskretnie wyjęła schowaną dotąd kartkę. To jej treść była przyczyną rozpoczynającej się podróży.
- Małe wakacje, co? - zapytała z profesjonalnym uśmiechem rudowłosa stewardessa.
Wendy podniosła wzrok i rozpoznała dawną koleżankę, jeszcze z czasów pierwszych kursów, choć nie mogła sobie przypomnieć jej imienia. Dziewczyna zawsze była miła i raczej pytała kurtuazyjnie, niż ze wścibskości. Tamta musiała wkrótce zakończyć pogawędkę i już za chwilę była gdzieś indziej. Tłumaczyła właśnie jakiemuś pasażerowi, że na tej wysokości nie wolno mu odpinać pasów.
Adams rozluźniła się. Tym razem to ona była obsługiwana i mogła wybrać sobie drobny poczęstunek oraz kawę. Zmrużyła oczy, obserwując jak skrzydło samolotu przecina kłębiące się chmury.


Nie trwało to długo, jak widok za oknem uległ zmianie. Walia z lotu ptaka posiadała swój niezaprzeczalny urok. Poszarpane wzgórza mieniły się zielenią, przechodzącą w wielu miejscach w żółć - wyraźny zwiastun postępującej jesieni. Niemal całą powierzchnię kraju zajmowały góry, toteż krajobraz był upstrzony wzniesieniami, a w najwyższych punktach skrzył na biało. Nie brakowało też porośniętych wysoką trawą pól. Sporadyczne z tej perspektywy, białe punkciki zdradzały położenie wszędobylskich owiec.
Wysiadła w Hawarden, porcie lotniczym w północno-wschodniej części Walii. Miasteczko to było znane z wiekowego zamku oraz Biblioteki Gladstone. Wendy nie miała jednak czasu podziwiać miejscowości i już wkrótce przesiadła się do busa, zmierzającego na południe kraju. W porównaniu ze sterylnymi warunkami w samolocie, pojazd prezentował sobą raczej kiepski widok. Podłogę wyścielały opakowania po słodyczach, oparcia były powycierane, zaś na szybach widniały tłuste ślady rąk. Dla Wendy, która sama zawsze starała się prezentować perfekcyjnie, przebywanie w takich warunkach mogło być problematyczne, ale nie miała większego wyboru.
Niedługo po tym jak opuściła Hawarden, ujrzała sielski, jakby zatrzymany w czasie pejzaż. Na rolach niespiesznie pracowali ogorzali ludzie, a w tle rysowały się drewniane zabudowy oraz stodoły. Poszczególne działki oddzielały niskie, kamienne murki, które potrafiły ciągnąć się bez końca. Na wielu polach wciąż rosły żonkile, a właściwie to, co z nich pozostało po cieplejszej porze roku.
Większość drogi do Sionn zwyczajnie przespała. Rytmiczny stukot pojazdu szybko sprawił, że głowa zaczęła jej się kiwać. Po przebudzeniu była już na miejscu, a przynajmniej tak początkowo myślała. Otyły kierowca objaśnił jej, że autobus nie jeździ bezpośrednio do celu jej podróży. Tłumaczył to pogarszającym się stanem pobliskiej drogi, która rzekomo nie była dostosowana do pojazdów o podobnych gabarytach. Sytuacja zmuszała kobietę, aby niemal dziewięciokilometrowy odcinek przejść pieszo. Adams podejrzewała przy tym, że facet próbował ją spławić, ponieważ była jedyną osobą podążającą do Sionn. Mogła się wściekać lub grozić mu skargą, lecz czy miało to obecnie jakieś znaczenie?
I tak została sama na pustej ulicy, otoczona przez pagórki i pasące się na nich zwierzęta. Autobus odjechał dalej, a kobieta nie mając lepszych alternatyw, ruszyła wzdłuż drogi w swoją stronę. Krajobraz był cokolwiek monotonny, choć kilka stalowych masywów na horyzoncie robiło wrażenie, towarzyszące jedynie obserwowaniu czegoś, co pozostawało niezmienne od setek lat.
Przez godzinę wędrówki minęło ją tylko kilka pojazdów oraz jakaś kobieta na motorze. Spotkała również jadącego rowerem staruszka. Nosił brązowy trencz, a w koszu trzymał butelki mleka, jakby został wyrwany z międzywojennych czasów i rzucony nagle do tego miejsca.
W okolicy było spokojnie i aż nieprzyjemnie cicho. Można było odnieść wrażenie, że wszystkie dźwięki, w tym odgłos jej kroków, są tutaj tłumione. Tymczasem zaczęło już poważnie zmierzchać, a kobieta nadal miała spory odcinek do przebycia. W zasięgu wzroku widziała już tylko dwa gospodarstwa, lecz w obydwu nie paliły się żadne światła. Wtem jednak usłyszała stłumiony pomruk silnika za swoimi plecami.
Czarny sedan stanął kilka metrów obok Wendy. Ktoś uchylił szybę, za którą ukazała się twarz bladej kobiety w starszym, choć jeszcze nie podeszłym wieku. Miała na sobie idealnie czarny, ciasny gorset. Strój ten, w połączeniu z talkiem na twarzy i kontrastującą, czerwoną szminką, przywodził na myśl dawną guwernantkę o zimnym usposobieniu.
- Nie wyglądasz na żonę farmera - jej wzrok taksował z góry na dół nienaganny ubiór Wendy. - Zgaduję więc, że idziesz do Sionn - kobieta wymownie spojrzała na wolne siedzenie obok siebie.


Droga prowadziła głównie przez wijące się wokół wzgórz, nierówne trasy. Maddison już od dwóch godzin nie widziała czegokolwiek, co można było nazwać aglomeracją, a do celu dzieliło ją drugie tyle dystansu. Na szybko obliczyła, że zostało jej ponad sto dziesięć kilometrów.
Im bliżej była celu, tym bardziej można było odnieść wrażenie, że oto porzuca cywilizację na rzecz krajobrazu z mrocznej baśni. Regularne domki zastąpione zostały przez ruiny bliżej niezidentyfikowanych, porzuconych budowli na wzgórzach. Czasem mogła również dojrzeć zarysy pochylonych zamczysk, wyrastających ze skalistych wzniesień. Kiedy teren obniżał się, otaczały ją pasma sinej mgły, a okoliczne drzewa przybierały zniekształcone, fantastyczne kształty. Efektu dopełniały gigantyczne, kamienne formacje, które czas wyrzucił tu i ówdzie po okolicy.
Warunki jazdy trudno było nazwać sprzyjającymi. W wielu miejscach asfalt przegrał walkę z naturą i odsłaniał brunatną ziemię. Wszystkie trasy w okolicy zostały nadgryzione zębem czasu. W niektórych miejscach Murphy musiała wręcz zjeżdżać na polne drogi i używać ich jako skrótów. Kilkumiesięczne praktyki pozwoliły jej poznać trochę Walię, choć tak naprawdę Gór Kambryjskich nie dało się okiełznać nawet w części. Obecnie Maddison jechała iglastym, wysokim lasem, gdzie prastare jemioły skutecznie blokowały wszelkie promienie słońca. Nie miało to zresztą większego znaczenia, bowiem miał minąć jeszcze kwadrans, aby poważnie się ściemniło.
Rodziło to też pytanie czy kontynuować podróż po ciemku bądź szukać noclegu. Ostatni zajazd minęła godzinę temu i powrót oznaczałby poważne nadrabianie drogi. Z drugiej strony trasa nie była aż tak problematyczna… wystarczyło tylko uważać i wkrótce mogła być na miejscu, a ona nie była przecież amatorem.


Zwolniła nieco, wchodząc w mocniejszy zakręt. Przez ryk motoru przebijało się pohukiwanie nocnych ptaków. Kilka pożółkłych liści wzbiło się pod kołami jej pojazdu i zatańczyło niezgrabnie w powietrzu. Podróż lasem po zmroku miała w sobie coś pierwotnego. Szybkość pojazdu stawała się tu podniecająca, choć jednocześnie cień wśród drzew alarmował przed potencjalnym zagrożeniem. Maddison czuła się napięta jak struna, a każdy jej nerw był wytężony do granic możliwości. Zapach żywicy uderzał w jej nozdrza nawet przez kask, wypełniając świadomość i drgając w zatokach.
Być może właśnie przez nagły przypływ adrenaliny ujrzała niecodzienną scenę. Chyba że była to kwestia zwykłej wyobraźni, która w mroku zawsze pracowała na zwiększonych obrotach. Zacisnęła powieki na ułamek sekundy i wytężyła wzrok. Nadal miała jednak wrażenie, że o to jakieś dwieście metrów przed nią ciemna sylwetka przechadza się w poprzek linii asfaltu. Nie chciała dać temu wiary. Obecność kogokolwiek na tym odludziu o podobnej porze była po prostu nielogiczna. Co więcej, dziewczyna miała wrażenie, że postać przeszła spokojnie w głąb lasu, jakby była to zupełnie normalna rzecz.
Włączyła światła drogowe, lecz na powrót widziała jedynie spękane konary drzew. Czy to zdarzyło się naprawdę? Ostatnio bywała zmęczona i nie mogła dobrze odpocząć, nigdy jednak nie doszło do tego, aby miała majaki. Więcej nawet, wsiadając na motor, zawsze musiała być maksymalnie skupiona i nie mogła sobie pozwolić na pomyłkę w ocenie sytuacji.
Maddison powoli podjechała do miejsca, gdzie widziała kogoś lub coś po raz ostatni. W miejscu tym kończył się asfalt i zaczynała dzika, wydeptana dawno temu odnoga. Ziała jedynie ciemnością oraz ciszą.


Miasteczko wyłoniło się spomiędzy drzew i nagich krzewów zupełnie nagle, jakby na szybko wciśnięto je do górskiego krajobrazu. Słońce chyliło się już ku horyzontowi, toteż Robin miała zwiedzić Sionn dopiero jutro. Na razie trzymała się jego granic, sunąc toyotą między szarymi, niskimi budynkami. Rozróżniła wśród nich jednorodzinne domki oraz kilka sklepów i małych zakładów. Paru ludzi z zainteresowaniem spojrzało na rejestrację jej samochodu, jakaś starsza para wskazała na nią palcami, szemrząc coś do siebie.
Miejsce to prezentowało się dosyć ponuro, szczególnie o tej porze, ale i posiadało swój oniryczny urok. Ogromne ściany skalne na horyzoncie kładły swój cień na całym miasteczku. Pogłębiały pełzający po okolicy mrok, który szybko przywołał ze sobą noc.


Już wcześniej sprawdziła w internecie informacje dotyczące hotelu, szczególnie pod kątem trzymania zwierząt w pokojach. Niewiele się poza tym dowiedziała. W sieci można było znaleźć jedynie szczątkowe informacje o Sionn, choć miejsce to nie było wcale tak małe i liczyło sobie ponad dwadzieścia tysięcy mieszkańców.
Zaparkowała przed drewnianym domem z szeroką werandą i otworzyła drzwi dla Foxy. Zwierzę ochoczo opuściło kennel i wyskoczyło ze środka. Foxy cały czas merdała ogonem i kilkakrotnie okrążyła swoją panią. Toller wydawał się w świetnej formie, co było szczególnie ważne ze względu na zbliżające się zawody.
Robin przeszła do hallu, obok którego znajdowała się poczekalnia oraz kącik dziecięcy w następnym pomieszczeniu. Pracownikiem recepcji okazała się młoda kobieta, niewiele starsza od Carmichell. Bez pośpiechu zakwaterowała nowego gościa. Pomimo tego, że przybytek był rzekomy przyjazny zwierzętom, tamta wyraźnie kręciła nosem na obecność Foxy. Ostentacyjnie powtarzała nastoletniej pomocnicy, że powinna dobrze sprzątać pokoje, szczególnie zwracając uwagę na zwierzęcą sierść. Wreszcie przekazała Robin klucze, a ta wspięła się skrzypiącymi schodami i ruszyła do swojego pokoju.
Pomieszczenie było urządzone oszczędnie, lecz bardzo schludnie. Na wyposażenie składało się łóżko, niewielka szafa, stolik z elektronicznym z czajnikiem oraz dwa krzesła. W kącie stał nawet stary odbiornik telewizyjny, ale wyglądało na to, że odbierał tylko monotonny szum. Szczęściem hotel dysponował osobnymi łazienkami z podstawowym asortymentem. Robin szybko poczuła dojmujące znużenie - zdążyła więc tylko się umyć i przebrać. Na koniec tego długiego dnia podeszła do okna, aby przed snem jeszcze raz spojrzeć na miasteczko. W Sionn nadal paliło się parę świateł, a ostatni mieszkańcy niespiesznie wracali do swoich domów. Na tle rozgwieżdżonego nieba przeleciało stado ptaków, na chwilę przeszywając ciszę donośnym wrzaskiem. Okolica zdawała się powoli tonąć w spływającej z gór, mrocznej szarości, która odbierała wszystkiemu ostrość kształtów. Sionn… trafiła tu niby z powodu zawodów agility, które miały odbyć się za dwa dni w pobliskiej mieścinie Ynseval. Czy jednak to było wszystko?
Nie miała dziś już siły o tym myśleć. Jak tylko jej głowa dotknęła poduszki, niemal natychmiast odpłynęła. Na całe szczęście tym razem sen o korytarzu ją oszczędził. Spała jak zabita, a rano czuła się już całkiem wypoczęta. Lekki ból mięśni, który wczoraj towarzyszył jej po długiej podróży, teraz był tylko wspomnieniem. Po przebudzeniu się Robin przetarła oczy i ujrzała, że miasteczko w świetle poranka wyglądało na znacznie bardziej przyjazne miejsce. Kiedy znów spojrzała przez szybę, jej oczom ukazał się urokliwy pejzaż leniwej społeczności, która dopiero budziła się do życia. Niebo było bardzo czyste jak na tę porę roku, a odległe wzgórza wyraźne niczym z obrazu wyjątkowo utalentowanego artysty. Kobieta wstała z łóżka i wyprostowała się, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nigdzie nie widzi Foxy. Sprawdziła łazienkę, lecz tam również było pusto. Potem obejrzała drzwi wejściowe. Przekręcony klucz nadal tkwił od wewnętrznej strony. Serce zabiło jej szybciej, poczuła lekkie uderzenie w okolicach skroni. Wreszcie spojrzała pod łóżko, aby odetchnąć z ulgą, która nie trwała jednak zbyt długo. Foxy siedziała skulona w samym kącie, tuż pod metalową ramą. Trzęsła się, celując wzrokiem gdzieś w przestrzeń, a pod suczką zaczęła kwitnąć śmierdząca plama moczu.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-05-2020 o 14:05.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172