Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-01-2019, 21:26   #1
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
[D&D 5, FR, 18+] Z Otchłani

ROZDZIAŁ I

W NIEWOLI


Podmrok...

Spętani i nieszczęśliwi, stłoczeni w kolumnę idącą gęsiego, jeden za drugim. Z trzaskiem bicza, ze szczękiem łańcuchów i skrzypieniu pęt, jęcząc cicho, ruszyli w ciemności, zagłębiając się w czeluście tajemniczej krainy.

Ciasne korytarze jaskiń, początkowo ciemne i suche, powoli stawały się wilgotne, pełne fosforyzujących grzybów i porostów. Niektóre dawały na tyle dużo światła, by można było zauważyć kontury skał, bezpieczne do chodzenia chodniki, naturalnie wyrzeźbione siąpiącą gdzieniegdzie wodą. Wielkie jaskinie, przecinane kamiennymi łukami, labiryntami mniejszych korytarzy, nisz i półek skalnych wyglądały zjawiskowo, oświetlone przez Nocne Światła, podłużne, podobne pałkom grzybów, świecących bladożółtym światłem niczym pochodnie, przyciągając świecące czerwonawo odwłokami ogniste żuki. Fosforyzujące mchy i porosty, zwieszające się gdzieniegdzie z wystających skał nadawały tej krainie wygląd niczym z baśni elfów i wróżek, niepodobny do opowieści powierzchniowców, kreujących tą krainę jako chłodną, zimną i niedostępną. Mrok towarzyszył im rzadko, a każde światło niosło nadzieję, która jednak szybko gasła, okazując się kolejnym grzybem lub porostem, świecącym w ciemności. Najbardziej zmienne było jednak powietrze. Czasem suche i chłodne. Czasem duszące, skąpe, powodujące zawroty głowy, pachnące dziwaczną mieszaniną zapachów nieznanych powierzchniowcom. Czasem lodowate, przenikające, wyjące niczym upiór. Najczęściej jednak stojące, lekko chłodne, wilgotne tak, że murszały płuca.

Schwytani przez drowy. Nikt kto trafił w ich czarnoskóre ręce nie życzyłby takiego losu nikomu, nawet własnym wrogom. Już pierwszego dnia po pojmaniu, kolumna jeńców prowadzona do podmroku zmniejszyła się o połowę. Część nie wytrzymała morderczego tempa marszu, narzuconego przez mroczne elfy, które bezlitośnie nadawały go za pomocą batów, kiełzna i brutalności strażników. Na pierwszym popasie spędzono razem wszystkie cieżarne kobiety i dzieci, oddzielono je od reszty jeńców i zaprowadzono do jaskini, do której weszło wraz z nimi trzech oprawców. Tylko oni z niej wyszli, po rozdzierającym uszy i serce spektaklu krzyków i zawodzeń, urywanych świstem mieczy. Wyszli, skąpani we krwi ofiar, a ich czerwone oczy błyszczały od satysfakcji i podniecenia. Przez pewien czas chodzili między pozostałymi jeńcami, specjalnie prowokując odwet, który nie nastąpił. Następnie, do jaskini z której wylewały się już kałuże krwi, wpuszczono towarzyszące drowom quaggothy i pająki. W podmroku nic nie mogło się zmarnować i słudzy drowów mieli tego dnia prawdziwą ucztę. Kolejne dni przynosiły kolejne ofiary. Starsi, chorzy, ranni. Wszyscy którzy nie potrafili wytrzymać podróży, kończyli wpierw jako rozrywka drowów, a potem karma dla ich sług.
Trucizna, krążąca w żyłach pozostałych otępiała i usypiała z jednej strony łagodząc nieco okrutne sceny kaźni, serwowane ocalałym przez drowy, z drugiej zaś strony uniemożliwiały wszelki opór. Nieszczęśnikom wszystkie to kaźnie i mordy wydawały się jedynie szalonym snem, majakiem opętującym umysł niczym jakiś urok czy zaklęcie.

Kilku próbowało szczęścia. Zawsze jednak kończyło się podobnie. Zakuty w kajdany nieszczęśnik przez kilka chwil uciekał, ścigany jedynie śmiechami drowów, traktujących jego ucieczkę niczym dziecinną igraszkę. Potem ruszali w krótką pogoń. Wpierw ogień faerie, który szybko znajdywał uciekiniera, oświetlając ją niczym pochodnię. Potem osaczały go pająki, często chwilowo odstraszane jego krzykami i szczękiem łańcuchów, którymi desperacko jeszcze się bronił. Potem nonszalancko, nie spiesząc się podchodzili wojownicy i ćwiczyli strzelanie do celu ze swoich kusz, pokrytych usypiającą trucizną. Trzech uciekinierów nie przeżyło, a ten, któremu się udało, młody i silny krasnolud z Gauntlgrym, skończył oskórowany i zamieniony na parę nowych butów, które nosiła dumnie Ilvara. Buty zdążyły się jednak zepsuć i zgnić, bo skóra nie została na czas odpowiednio wyprawiona. Quaggothy nie odmówiły jednak i tej delicji.

- Pogódźcie się ze swym losem, nauczcie się posłuszeństwa, a może przeżyjecie – grzmiał głos Ilvary, za każdym razem kiedy niewolnik próbował ucieczki, lub podnosił rękę na oprawców, którzy w ich oporze widzieli jedynie okazję do kolejnej okrutnej zabawy, czy też po prostu sprawdzianu ich wojennych umiejętności. Jeńców ubywało, i dopiero po kilku dniach Ilvara i jej porucznicy ukrócili tą wyglądającą na bezmyślną orgię okrucieństwa.

Część została sprzedawana innym handlarzom niewolników, kręcących się po podmroku i natykających się na idącą kolumnę drowów. Takie chwile były okazją dla jeńców do odpoczynku, kiedy obie strony wpierw nieufnie się do siebie zbliżały, potem zaczynały się targi. Najpierw ostrożne, potem nieco bardziej płomienne.
Najczęściej napotykano innych handlarzy niewolników. Duergary, opancerzone od stóp do głów, czarne krasnoludy swoimi chrapliwymi głosami negocjowały z drowami cenę za niewolników. Łupieżcy umysłów, humanoidalne stwory o głowach podobnych ośmiornicom nie odzywali się w ogóle. Ich los był nieznany, kiedy enigmatyczne istoty odprowadzały ich na bok. Potem byli jeszcze Kuo-Toa, ryboludzie żyjący w lodowatych, podziemnych wodach podmroku, skupujący niewolników do jakichś tajemnych, rytualnych praktyk, i troglodyci, których bandy sprzedawały niewolników niczym rzeźne mięso. Ilvara wyszła z tych targów bogatsza o pojemne sakwy skarbów, które zasilić miały kufry domu Mizzrym, lub podnieść jej własny prestiż. Przez kilka dni podróży, wszyscy dobrze ją poznali. Ją, i jej mackowaty, mroczny bat, zdzierający skórę z pleców i barków każdego niewolnika, który zwrócił na siebie jej uwagę. Biła okrutnie, nie przejmując się, czy ofiara jej gniewu przeżyje czy nie. Dbała jedynie o własną, sadystyczną przyjemność i zaspokojenie głodu swojej mrocznej broni.

Shoor Vandree i Jorlan Duskryn. Okrótni porucznicy Ilvary wykonywali każdy jej rozkaz bez cienia wahania. Shoor, młody dowódca prowadzący większość ataków, ambitny, przebiegły i okrutny najwyraźniej podobał się Ilvarze. Również jego sadystyczne skłonności, które zaspokajał na niewolnikach i podległych mu wojownikach nie uszły uwadze kapłanki. Niewolnicy znali pieszczoty Shoora. Bił długo, z lubością, rozciągając torturę w czasie, kiedy nieszczęsna ofiara mdlała i traciła przytomność. Jorlan zaś, wydawał się przeciwieństwem Shoora. Jego twarz była jakby stopiona przez kwas, a blizna ciągnęła się przez całą twarz zachodząc aż na kark, przez co chodził przygarbiony niczym goblin. Jego rękę władającą bronią również liznął kwas, a dłoni brakowało dwóch palców, przez co kara wykonywana przez Jorlana nie wyglądała tak nonszalancko jak pozostałych oprawców. Bił szybko, z morderczą precyzją aplikując ból i rany. Jednego z niewolników, młodego elfa z Wysokiego Lasu uderzył biczem tylko kilka razy i odszedł, wsłuchując się tylko w przedśmiertne rzężenie nieszczęśnika. Wydawało się, jakby biczowanie niewolników zaspokajało jakiś gniew lub furię, drzemiącą w jego sercu.

Velkynvelve. Kolejna feria barw i świateł po dłuższym okresie wędrówki w ciemnościach, przez niedostępne, ciasne korytarze, okazała się być posterunkiem granicznym dużo większego podziemnego miasta, legendarnego Menzoberranzan, ukrytego gdzieś głębiej w podmroku. Stojąc na szerokiej, kamiennej półce skalnej można było podziwiać cztery ogromne stalaktyty, skąpane w ognikach faerie, chodzących to i ówdzie płomienistych żukach, usianych kępkach Nocnego Światła i fosforyzującego mchu. Wodospad huczał za czterema stalaktytami, połączonymi ze sobą wiszącymi, sznurowymi mostami i przemyślnym systemem kładek, parapetów i windy. Woda, opadająca prawie sto stóp w dół z wodospadu na szczycie jaskini wpadała do ciemnego jeziora na samym jej dnie, a lekka mgiełka z unoszącej się wody opadała mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy na ogromną pajęczynę, rozpiętą na ścianach jaskini pod stalaktytami. Miejsce mogłoby być piękne w swojej egzotyce, gdyby jednak nie oznaczało kresu wędrówki każdego trafiającego tu niewolnika, a być może i życia. Stojąc na szerokiej, kamiennej półce można było poczuć strach. Strach, przed punktem zza którego nie będzie już powrotu, i nawet, jeśli przedłuży się swoją egzystencję o kolejne kilka dni, nigdy już nie dane będzie oglądać błękitu nieba, i czuć powiewu świeżego wiatru.


Skrzypienie kołowrotka windy, zapach desek, i zapach zatęchłych grzybów kończyły waszą podróż w niewielkiej jaskini, podobnej kształtem do powierzchniowego owocu zwanego gruszką, której wyjście w najwęższym miejscu zamknięto z trzaskiem kościanej kraty.
Trucizna drowów powoli ulatywała z żył nieszczęśników, przywracając świadomość i wybudzając z marazmu w którym byli do tej pory.

Bystre oczy większości niewolników wyłowiły niewielki kształt, truchtający na niewielkich nóżkach w ich stronę. Wyglądał niczym kamień na czterech nóżkach, co wydawało się tak dziwne i absurdalne, że momentalnie odskoczyliście na boki, ze szczękiem kajdan, zasłaniając dłonie przed atakiem. Istota wydała z siebie dziwny pomruk, po czym jedna z jej części eksplodowała, na chwilę zasłaniając widok. Kiedy kurz opadł, w wasze umysły wkradły się pierwsze słowa. Niektóre brzmiały chrapliwie, niektóre piskliwie lub szczekliwie. Wszystkie zaś, były dla was obce.

- Ohoho...nowe mięsko – rozradowany, basowy głos brzmiący niczym tarcie dwóch młyńskich kamieni. W mroku zapaliła się para czerwonych ślepi. Łańcuchy zaklekotały, kiedy masywna sylwetka wyłoniła się z mroku – Elfiaki. Chude piździelce...łykowate. Ront nie lubi! Wolałby krasnala! - Warczał wielki ork, wytatułowany i pokryty bliznami.
Leśne elfy bez trudu rozpoznały w tatuażach ceremonialne oznaki plemienia Lodowej tarczy, sugerujące pochodzenie osiłka gdzieś z okolic Wysokiego Lasu.
- Masz coś do krasnali? Znów chcesz w mordę?! No to dawaj, ty zielona pizdo! - równie warkliwy, krasnoludzki głos brzmiał wysoko. Czuły słuch Lyssy od razu rozpoznał, że należał do kobiety. Kobieta krasnolud, o płomiennych, rudych włosach zapiętych w dwa imponujące warkocze. Jej bicepsy były równie imponujące i napinały się teraz niebezpiecznie, kiedy kobieta prowokowała większego od niej prawie dwukrotnie orka.
- Stawiam dwadzieścia blingów na Eldetch! - zarechotał półnagi gnom, o szarej skórze zdradzającej jego głębinowe pochodzenie – Ront zaglebuje w pierwszej rundzie! Dwadzieścia blingów! – gnom grzechotał łańcuchami, śmiejąc się donośnie. Był niewysoki i łysy, nieco chudy co było oczywiste w tych warunkach.
- Proszę Cię, Jimjar, przestań podniecać się jak dziecko. Nie jesteśmy w kasynie. Jak podniecisz się za bardzo, znów wpadną tutaj drowy i znów pójdziesz spać, utulony ich biczami. Jestem pewien, że pojedynek Ront kontra przedstawicielka klanu Feldrun zostanie niebawem rozstrzygnięty. Szale losu są nieubłagane – spokojny, choć nieco chrapliwy głos dobiegł z innego kąta. Siwy, łysiejący krasnolud o ciemnej skórze siedział spokojnie, zacierając ręce na wspomnianą ewentualność – już wkrótce...zgodnie z planem... - mruczał coś do siebie, a oczy zalśniły mu jakby miał jakieś postanowienie, może pomysł lub plan. Patrzył chwilę na orka który o dziwo, nie podjął wyzwania, tylko mrucząc i warcząc wycofał się do swojego kąta. Derro zatarł ręce, chichocząc pod nosem.
- Dobrze powiedziane, Buppido. Ale nie przejmowałbym się tym za bardzo. Wszystkich nas zabiją, prędzej czy później. Bójka dwóch truposzy... – parsknął fatalistycznie drow, skulony w kącie, błyskając czerwienią swoich oczu.
- Daruj mi swój jad Sarith – warknęła krasnoludzica – wszystkie elfy są takie same. Tchórzliwe i służalcze – odparowała uspokajając się nieco.
- Nie zgodzę się z tą absolutnie krzywdzącą opinią...zwłaszcza z ust przedstawiciela starej rasy. Powinniśmy trzymać się nieco bardziej cywilizowanej formy dyskusji i zachować minimum powagi... - istota która to wypowiedziała nie wyglądała nawet na taką, która byłaby w stanie wyartykułować jakiegokolwiek dźwięki poza schematycznymi powarkiwaniami w swoim prymitywnym języku – szlachetnie urodzonemu nie godzi mi się słuchać waszych uszczypliwych komentarzy – nonszalancko wydłubał pazurzastą ręką jakiś farfocel z pomiędzy ogromnych kłów wielkiej, podobnej do pyska niedźwiedzia paszczy – panie Kzekarit, powiedzcie jej coś – monstrum wskazało oskarżycielsko na krasnoludkę.
- Jak każesz, książę Derendilu. - powiedział kpiąco drow - Coś – rzucił dokładnie tym samym tonem do krasnoludki, która wyszczerzyła się jedynie w odpowiedzi, siadając na swoje miejsce i szczękając kajdanami.
- Hmblhmyhmyblyh...mrrrgrrrtrkhmm... - zamamrotało coś niewielkiego, skulone początkowo pod ścianą, coś, co okazało się niewielkim, młodziutkim gnomem, niemalże łysym, jeśli nie licząc kilku kępek włosów na głowie, wyrastające z łysiny niczym porosty na kamieniu. - Co on znów pieprzy Kępa? - zainteresował się jimjar – Krzaczór mówi, że macie wszyscy nieźle odbite...a szczególnie quaggoth – zachichotał drugi gnom, mający na łysinie jedną wielką, imponującą niczym pędzel czuprynę. Głowa wystawała z za załomu skalnego, będącego niewielką, naturalną kryjówką za którą chowały się oba gnomy. Między nimi, a resztą zamkniętych i przykutych do ściany jeńców widać było wyraźny dystans, jakby dwa gnomy celowo dystansowały się od innych. Albo reszta od nich. I kiedy mamroczący gnom zwany Krzaczórem podszedł do Lyssy i zaczął ją obwąchiwać, niczym ciekawski piesek, ta zaś spróbowała wyciągnąć do niego łapę, derro zdążył jedynie ostrzegawczo wymruczeć – Nie próbuj dziewczyno... - jedynie instynkt pozwolił Tabaxi cofnąć rękę, z miejsca, w którym kłapnęły zęby młodego gnoma. Łańcuch zatrzeszczał niebezpiecznie, a białe zęby błyskały, kiedy mały sfirfnebli, wyglądający początkowo uciesznie, zamienił się w kąsającego wściekle szaleńca.

Salwę huraganowego śmiechu przerwał ryk Derendila, który z jakichś powodów miał już dość ponurych żartów swoich współwięźniów, i szarpał się, próbując zakutymi w stal pazurami dosięgnąć orka. Ten, po swojej stronie siłował się również, naprężając muskuły
- Dwie dychy na Derendila! Dwie dychy blingów! Oddam...Dwie dychy! – wrzeszczał obłąkańczo Jimjar, tańcząc w swoich łańcuchach. Krasnoludka stała wręcz na ścianie, próbując zerwać łączące ją ze ścianą kajdany. Drow siedział z opuszczoną głową, a derro uśmiechał się tajemniczo, wpatrzony w Zaka. Wyciągnął rękę, wskazując paluchem Yuan-ti i kiwając głową. Oczy derro były puste. Szalone.
-Ty... - ciche mruczenie krasnoluda doszło do Zaka, pomimo potwornego hałasu, czynionego przez pozostałych.

Aelin cofnęła się pod ścianę, opierając się plecami o coś śliskiego i zimnego. Odwróciła głowę i zamarła, widząc ogromne, rybo podobne stworzenie. Wielki pysk sięgnął na dół, a na nowych więźniów spojrzał przedziwny rybolud, o oczach nieruchomych, jakby zimnych. Ale od powolnej postawy wielkiego stwora bił spokój a jego ruchy zdawały się uspokajać, jakby nic nie robił sobie z hałasu jaki powodowali jego towarzysze. Leshana była skłonna nawet założyć się z Jimjarem, że stwór...uśmiechnął się do nich. W panującym rozgardiaszu ledwie dostrzegli niewielkie stworzenie, podobne do kamienia na czterech nóżkach, które w swej przewrotności drowy przykuły na samym środku. A być może nie mieli innego wyjścia – Nie bój się. Wszystko będzie dobrze...tylko spokój...równowaga...i harmonia... - brzmiały słowa jakby dobiegające spod wody. Kuo-Toa rozmawiał nie otwierając nawet ust. Uśmiechał się tylko, a z jego szerokiej paszczy przy każdym uśmiechu wystawały blade kły, zdolne rozrywać kolczugę.
- Cześć....mówią na mnie Stołek, a to mój przyjaciel, Shuushar. Chcecie być moimi przyjaciółmi? - wszyscy przez moment patrzyli na dziwną, kamieniopodobną istotę zdając sobie po chwili sprawę, że tak jak Kuo-toa, ona również nie byłaby w stanie wypowiedzieć na głos żadnego słowa. Rozmowa którą słyszeli, dobiegała zewsząd, ale przede wszystkim z ich własnych umysłów.

- Cisza! - rozkaz w drowim języku, tym razem dobiegał zza krat i momentalnie zakończył wszelki hałas. Nie ruszała się nawet krasnoludka, wciąż wisząc na ścianie i jedynie cichutki, miarowy klekot jej kajdan uzmysławiał reszcie powagę sytuacji. przez chwilę, wszystko zamarło, niczym zamrożone w czasie. Zdawało się, że nawet rozwścieczony quaggoth przestał na moment oddychać i tylko jego oczy świeciły w ciemności. Shoor Vandree. Tego głosu nie mógłby zapomnieć żaden niewolnik w Velkynvelve. Stał właśnie przy kracie i obserwował niewolników nienawistnym spojrzeniem.
- Nowi zainteresowali resztę. Są pobudzeni. Może trzeba skarmić kilku pająkom? - zaśmiał się drugi drow, podchodzący do krat. Jorlan. Jego nierówny, kuśtykający krok był nie do pomylenia z nikim innym.
- Nie. To byłoby marnotrawstwo. Ilvara się nimi zajmie.Ale i tak umrą.Nie teraz, ale w swoim czasie Jorlan. W swoim czasie – drow odszedł od krat ale został ten pierwszy. Poczekał chwilę, patrząc czerwonymi oczami gdzieś w dal, po czym splunął za swoim towarzyszem i odszedł od krat, pozostawiając wszystkich w ciszy.
- Kim jesteście? - uśmiechnięta, spokojna morda Kuo-toa znów pochyliła się nad nimi, a dziesięć par oczu, różnych kształtów i kolorów wychyliło się z cienia, wpatrując się w swoich nowych towarzyszy niedoli...
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172