07-09-2011, 17:14 | #1 |
Reputacja: 1 | [Mag: Wstąpienie] Demony Przeszłości Lało bez przerwy. Od dłuższego czasu. Tak ulewnego sierpnia najstarsi nawet niepamietali. Ani jednego dnia słonecznego. Tylko ulewy na przemian z burzami i mżawką. - No to z polowania nici. - Głos lady Sylivia zmącił ciszę panując w gabinecie jej męża. Sam sir Etherington, który do tej pory wpatrywał się siną dal i być może kontemplował widok za oknem, odwrócił się do żony powoli. - Już niech cię o to głowa nie boli. - Wycedził przez zęby. - Lepiej dopilnuj aby podano nam po polowaniu ciepłe posiłki. - Mocno zaakcentował dwa ostatnie słowa. - A nie tak jak ostatnio. - Wszystko było gorące. - Pani Etherington wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Dobrze o tym wiesz. - Doprawdy?? - Parsknął jej mąż. Wyminął ją i usiadł za biurkiem. Wyjął z szuflady rewolwer Beaumont-Adams narzędzia i zaczął się bawić. Z pełnym namaszczeniem zaczął rozbierać i czyścić broń. Z czułością jaką już dawno żony nie obdarzał przesuwał palcami po zimnym metalu. Pieścił go. Dotykał. Przyglądał mu się. Lady Etherimgton chrząknęła cicho by zaakcentować swoją obecność. - Jeszcze tu jesteś?? - Amator broni oderwał się na chwilkę od swojego zajęcia. Ale tylko na chwilkę. Wolał podziwiać kształty rewolweru niż swojej, skądinąd, pięknej żony. - Kogo ty właściwie zaprosiłeś?? - Sylivia nie dała za wygraną. - Znajomych. - Haward ja się pytam poważnie. - W końcu nie wytrzymała i wyrwała z ręki męża ściereczkę. Przyniosło to zamierzony efekt, mężczyzna spojrzał na nią i to nawet na dłuższą chwilę. - Idź się zajmij czymś pożytecznym kobieto. - Odebrał jej rzeczoną ściereczkę i wrócił do swojego zajęcia. - Sprawdź czy pokoje są gotowe. Czy służba wie co ma robić. A gdy się ociągał. - No rusz się w końcu. - Warknął na nią. Sylivia Etherington wyszła pozostawiając męża sam na sam z jego namiętnością - bronią. Służba już skończyła przygotowania i zniknęła z pola widzenia. Lady Etherington nie miała się do czego przyczepić, a może nie chciała? Przejechała, tak dla zasady, po kilku przyciągających brud miejscach, było czysto, i dała sobie spokój. Zaczepiwszy gospodynię, panią Russell, i wydawszy jej ostatnie polecenia, udała się na spoczynek. No może nie do końca spoczynek. Oddała się relaksowi, o tak, relaksowi w ramionach młodego lokaja Georgea Newtona. Owemu relaksowi oddawała się już od przeszło sześciu miesięcy, kiedy to młody George zatrudniony został w domu państwa Etheringtonów. I stał się cud. Słońce wyszło zza chmur. W ciągu niespełna pół godziny niebo z szaro-stalowego stało się błękitne. Prawdziwy, niezaprzeczalny cud. Cud, który każdy Przebudzony poczuł niczym siarczysty policzek wymierzony rzeczywistości. Bo wątpliwości, nawet tym najmniej doświadczonym, nie ulegało, że nie było to naturalne zjawisko. Ktoś celowo i pełną premedytacją rozgonił chmury, przywołał słońce. Ktoś bezceremonialnie rozdarł Gobelin i powstałą dziurę załatał według własnego upodobania. Niemniej jednak należało przyznać, że przyjemniej podróżuje się w słoneczny dzień. Nie wspominając o polowaniu, czy pikniku, które miałby być atrakcjami zaplanowanymi przez sir Etheringtona dla swoich gości. Wiadomym było, że przemoknięta od długotrwałego deszczu ziemia nie prędko wyschnie. Że drogi i ścieżki będą błotniste i rozmoknięte. Do Oakspark prowadziła właśnie taka droga. Droga, która z pewnością teraz, po tylu dniach deszczu jest pełna kałuż, rozmokła, być może nawet nieprzejezdna. Sam pałac w Oaskpark był okazałą rezydencją w stylu neoklasycystycznym. Dumnie prezentował się wśród lasów i wzgórz okalających rezydencję. Był zadbany. Okna odbijały słoneczny blask. Pobielone ściany również. Na dachu i murach nie było patyny jaką zwykle otoczone są tego typu rezydencje. Czuć było nowością, znać że remontowano całość niedawno. Bo prawdy wspaniałą rezydencja, którą lady Etherington wniosła w posagu mężowi. Ogród robił już gorsze wrażenie. W zasadzie to był dokładnym przeciwieństwem domu. Był zwyczajnie zaniedbany. Krzewów i drzew nikt dawno nie przycinał. Trawę wprawdzie koszono, ale niezbyt regularnie. Ścieżki zarastały. Momentami był to bardziej las niż ogród i to nawet od frontu posiadłości. Co, w odpowiednim świetle przydawało całości iście gotyckiego wyglądu, lub jak kto woli wyglądu klimatem grozy wiejącego. Chyba jednak taki stan rzeczy nie przeszkadzała właścicielowi. I gdyby nie brama, która stała w poprzek drogi prowadzącej do pałacu, możnaby się nawet nie zorientować, że właśnie wjeżdża się na teren parku pałacowego. Sam mur okalający rezydencję był zarośnięty chaszczami. I najprawdopodobniej mocno nadgryziony przez ząb czasu. Nie było to jednak widoczne spod tej całej plątaniny gałęzi i pnączy. Przybyłych do Oakspark witał sam gospodarz. Dla większości byłot o ich pierwsze w życiu spotkanie, ale sir Etherington okazywał tyle serdeczności swym gościom, że można było poczuć się niczym stały bywalec tu. Lady Etherington nie była tak wylewna jak mąż. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem stała obok niego, pozdrawiając lekkim skinieniem głowy przybyłych.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 26-01-2012 o 12:23. |