Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-08-2018, 20:05   #1
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Noc jest ciemna i pełna strachów [D&D5, Mystara, sandbox, 18+]

Oto Bóg na nas kometę przysyła;
Nieunikniona zbliża się zagłada.
Czuję już, czuję, jak niszcząca siła
Uderza w ziemię i w gruzy ją składa.
Żegnajcie, uczty, żywota sąsiedzi!
Zostawcie wasze zatrute puhary!
Dusze lękliwe, idźcie do spowiedzi!
Potrzeba skończyć, bo nasz świat już stary.
I dnia, i nocy kolejne przemiany
Zginą na wieki — o biada nam, biada!


(Maestro Condratius z Aethenos aka Majster "Lepka Ręka" Kondrat zza Doków)

Przez błękitne, niemal chabrowe o tej porze roku Mystarańskie niebo, ciągnąc czerwoną, płomienistą smugę, przecinając nieboskłon nad Znanym Światem pędziła ku ziemi kometa. Gdyby nie owe niecodzienne zjawisko, dzień dwudziestego czwartego Thaumonta roku tysięcznego kalendarza Thyatis nie wyróżniałby się niczym szczególnym dla wielu mieszkańców Znanego Świata, zajętych swoimi obowiązkami. Niektórzy nie mieliby w ogóle okazji podziwiania jej długiego, ognistego warkocza tak jak krasnoludowie z Rockhome, podziemnej domeny wyznawców Kagyara którzy najczęściej byli zbyt zajęci swoim górniczym rzemiosłem by zajmować się czymś tak abstrakcyjnym jak oglądanie nieba. Niemniej nawet ich kapłani którzy mieli więcej wolnego czasu na tak ezoteryczne rozrywki zanotowali jedynie jej pojawienie się w swoich przepastnych księgach z właściwym krasnoludom pragmatyzmem.Równie mało uwagi poświęcano jej w dwóch największych potęgach świata. Dzień ten nie wydawał się zbyt niezwykły dla przeciętnego obywatela ogromnego imperium Thyatis, położonego na skraju kontynentu Brun i Wyspy Świtu niczym rozłożony nad rzeką i czyhający na ofiarę krokodyl. Niektórzy mieszkańcy ogromnej stolicy cesarstwa zadzierali głowę, myśląc o kolejnym podstępie odwiecznego wroga Thyatis, cesarstwa Alphatii, której magiczna groza czaiła się gdzieś na wschodzie. Zagrożenie jednakże, było w ich mniemaniu bardzo odległe, niczym jakiś mit lub legenda z dawnych czasów. Większość była zbyt zajęta spiskami i intrygami wielkich rodów i przyziemnymi interesami dnia codziennego a jedynie najbardziej zabobonni byli skłonni wierzyć, że oznacza ona coś istotnego w ich zabieganym życiu. Miasto Thyatis tętniło więc zwyczajnie, swoim rytmem wyznaczanym przez gwr kupców, świst batów, stękanie niewolników i nawoływania licznych agitatorów.

Na zachodzie i północy Znanego Świata zainteresowanie zjawiskiem było nieco większe, przechodząc od stanów nabożnej obserwacji, do nawet lokalnej paniki. Magowie na dalekiej północy, zaklinacze i czarnoksiężnicy z ekscentrycznych państewek Glantrii obserwowali przez swoje magiczne lunety ów niezrozumiały dla nich omen. Niektórzy wieszczyli rychły upadek niektórych co bardziej znienawidzonych przez siebie rodów. Ci bardziej zadufani w sobie poczytywali ją sobie jako szczęśliwą wróżbę czując, że ich spiski i intrygi przyniosą im upragnione profity. Najpewniej owe wątpliwości już nazajutrz zostaną poruszone w czasie licznych debat w stolicy przy okazji święta Arcanum, w czasie którego arystokracja Glantrii wymieniała się tradycyjnie wiedzą, przy okazji częstując trucizną i magicznymi pułapkami, dostarczanymi przez swoich szpiegów i popleczników. W kupieckiej republice Darokin kometa, jak każde niecodzienne wydarzenie stała się natychmiast okazją do zarobku. Fałszywi prorocy i kapłani końca świata nabijali mieszki na potęgę kosztem zabobonnych przyjezdnych i co bardziej naiwnych mieszkańców republiki. Niewątpliwie robili właśnie interes życia, tak jak zacierający ręce wysoki urzędnik skarbowy republiki, nadzorujący pobór podatków i obmyślający właśnie kolejną daninę "od zjawisk astralnych". Daleko na północy republiki, żołnierze drugiego legionu stojący na murach twierdzy Corunglain z niepokojem patrzyli na północną granicę, ściskając piki w zmarzniętych rękach. Stare wiarusy wiedziały, że może to oznaczać kolejną pożogę krwii i zniszczenia której źródłem były Spustoszone Ziemie. Na zachodzie, gdzieś na jednej z licznych łąk ogromnego płaskowyżu, sędziwy szaman klanu łosia obserwował kometę poprzez dym kadzidła. Mrucząc i mlaskając, próbując interpretować nieustanny ciąg wizji i omamów zsyłanych niewątpliwie przez samego Atruagha, praojca plemion, starzec pyknął kilka razy z fajki wypełnionej ziołami, prawie opanowując drżenie powykręcanych przez lumbago rąk. Czekający z niecierpliwością na wróżbę, siedzący nieopodal ognia młody wódz patrzył z satysfakcją na cierpienie malujące się na twarzy starca. Być może młodzieniec czuł, że wróżba zapowiada śmierć i zniszczenie, które od dawna obiecywał wrogiemu wodzowi. Być może nie zdawał sobie sprawy, że starzec wczorajszego dnia nadużył nektaru z purpurowego kaktusa, powodując potworny ból głowy. Faktem jednak było, że od mroźnej północy Norwoldu, po zachodnie stepy Ethengaru, plemienni wodzowie zbierali swoich kapłanów i szamanów, licząc na pomyślne wróżby usprawiedliwiające kolejne podboje. Czy to co widzieli na niebie było obietnicą łaski nieśmiertelnych, czy też może oznaką ich gniewu?
Mędrzec z pustynnego Ylaruam, za pomocą misternych urządzeń astronomicznych spokojnie śledził tor lotu komety, wiedząc, że nie uderzy w jego rodzinne ziemie. Ibn-Haakim al Bahras poprawił kefiję na głowie, spokojnie zamoczył pióro w kałamarzu, i zaczął opisywać w kunsztownie ilustrowanej księdze astronomiczne zjawisko z typowym spokojem oświeconego naukowca, któremu obce były barbarzyńskie zabobony ościennych ludów.
-Uderzy w ziemie Imperium? - zapytał mędrca jego pomocnik, trzymający za uzdę pasące się obok wielbłądy. - Prawie Yehangirze, prawie. Spadnie najpewniej w jakąś barbarzyńską dzicz na jego pograniczu – mruknął Ibrahim po czym zamknął księgę, obserwując jeszcze gołym okiem niknącą za horyzontem głowę komety.
- Jedźmy już, niedługo będzie burza piaskowa, a wody nie mamy wiele – dodał mędrzec i po chwili obaj jechali już w stronę horyzontu, na którym majaczyła się w oddali zielona oaza.

***

Północno wschodnie ziemie Księstwa Karameikos, gdzieś pośród Czarnych Szczytów....
24 Thaumont , rok 999 PK

Blade światło wdarło się w korytarz, ukazując misternie zdobione, marmurowe kafle, w akompaniamencie dźwięku, który poznałby każdy zawodowy awanturnik.Kiedy kamienne drzwi trą o marmurową podłogę, podziemia wydają ten charakterystyczny, ostrzegawczy szept uwalniając zatęchłe powietrze pachnące śmiercią. Nie wchodź! Mówił loch.
A jednak wielu skusiłoby się patrząc na sam jedynie marmur. Podziemia tak kunsztownie wykonane musiałyby kryć niewyobrażalne skarby i złodziejska dusza poszukiwacza skarbów sama wyłaby do nich, tracąc po drodze resztki rozsądku. Zbyt wielu nie słuchało. Światło, które tak gwałtownie wdarło się do środka nie mogło jednak ukazać całego piękna owych zapomnianych przez bogów lochów i owej przepięknej marmurowej podłogi, ponieważ była ona pokryta grubą warstwą kurzu, na tyle cienką jednak, że uważny obserwator mógłby zauważyć bardzo wyraźnie zaznaczone ochronne glify i ostrzegawcze inskrypcje, wyryte i wytrawione na ogromnych kaflach podłogi. Odgłos przesuwanych, ciężkich drzwi zamarł, niczym zając zdybany na łące przez cień skrzydeł jastrzębia.

Kroki przerwały jednak tą krótką chwilę cichej grozy. Powietrze zaśmierdziało ozonem a inskrypcje na podłodze rozżarzyły się czerwonym blaskiem, w którym można byłoby zobaczyć odzianą w czarny kaptur i takowy płaszcz postać, która szła pewnie przez korytarz, jakby za nic mając wszelkie zastawione pułapki. Magia trzaskała i jęczała, wypalana przez ochronne zaklęcie tajemniczego nieznajomego, który powoli, acz z nieugiętą wolą zbliżał się do serca owych lochów, wyglądającego niczym sanctum jakiejś starożytnej świątyni. Za nim, serie człapnięć, szczeknięć i powarkiwań znaczyły pochód jego potwornej eskorty, czy też może sługusów na tyle słabych, by odważyć się wejść przed nieznajomego. Ten wszedł już do pomieszczenia, kierując się ku ołtarzowi z czarnego kamienia. Przez chwilę przyglądał się przedmiotowi, który leżał na nim niczym jakiś zwój, lub może obrus. Mroczna postać przez moment pochylała się nad nim, uważnie studiując jakieś starożytne sekrety. Jednak kiedy zakończył naukę, i sięgnął po przedmiot na ołtarzu, ten rozpadł się w pył, pozostawiając jedynie kilka nitek i garść pyłu.
Mroczny zerwał z głowy kaptur, ukazując łysą, wytatuowaną inskrypcjami głowę, rycząc z wściekłości. Z jego ręki buchnął płomień, który uderzył w ściany świątyni, paląc wszystko na swojej drodze. Mag nie dbał o to, czy jego sługusy się odsunął, i palił dalej, aż z misternych ozdób w świątyni nie został tylko sam popiół.
- Panie? - postać która weszła do pomieszczenia nie wyglądała na przestraszoną. Wyróżniałaby się z pośród tłumu tchórzy niczym wilk w stadzie owiec. Był rosły, nawet jak na hobgoblina. Jego poznaczona bliznami skóra nosiła pamiątki po wielu bitwach i potyczkach, a pancerz, będący zbieraniną łupów i użytecznych elementów stanowił równie ciekawą mozajkę jak podłoga, na której stał jej właściciel.

- Gartok...mam dla ciebie nowe zadanie – Mag wysyczał rozkaz, który odbijał się echem od ścian świątyni.

- Żyję, by służyć...- hobgoblin opadł na jedno kolano, zginając się w parodii ukłonu. Przebiegły stwór wiedział jednak, że jego pan to doceni.
- Weźmiesz swoje hordy, i zejdziesz w doliny. Będziesz palił i mordował, grabił i niszczył. Wszystko co znajdziesz, jest twoje. W zamian, przyniesiesz mi to... - mag wyciągnął rękę, i na opalonej ścianie ukazał się obraz pewnego przedmiotu, niezwykle podobnego do leżącego wcześniej na czarnym ołtarzu. Potem wyciągnął z pod płaszcza ciemne, nasączone złą magią berło, które nadawało metalowi głowni purpurowy poblask.
- Weź buławę, i nie spraw mi zawodu - wysyczał czarodziej napełniając całą świątynię plugawą, mroczną magią wylewającą się z niego w miarę, jak jego gniew i wściekłość ponownie narastała.

Gartok nie czekał jednak na dalszy ciąg, wziął buławę i wyszedł ze świątyni, ciągnąc za sobą wszelkiej maści gobliny, koboldy i orki, dotychczas tchórzliwie chowające się w załomach korytarza. Kiedy znów wyszedł w światło dnia, zobaczył las włóczni i sztandarów. Setki czerwonych oczu wpatrywało się w Gartoka, jakby czekając na sygnał. Hobgoblin wzniósł buławę, patrząc na niebo i opadającą przez nieboskłon kometę. Stwór uśmiechnął się, bo nie było szczęśliwszej wróżby niż spadająca kometa. Sztandary załopotały w łoskocie włóczni, tarcz i wyciąganych z pochew szabel. Horda ruszyła.



***

Światło...białe światło. I ból, obezwładniający, przenikający wszystkie kości. Wpierw pulsujący, niby światło gwiazd, potem narastający niczym morska fala zbierająca się na morzu by z hukiem uderzyć na złocistą plażę.

Światło...i cienie. Cienie układające się w twarze. A może pyski? Wzrok płatał figle, kiedy nowe fale bólu przenikały, drażniły i czyniły bezradnym niczym nowo narodzone kocięta.

Twarze pochylały się, wirowały dokoła, jakby cierpienie było czymś ciekawym. Jakby bawiły się waszym bólem. Jedna z twarzy zbliżyła się...

Oczy...wielkie i ciemne, bez źrenic ani białek...ciemna czeluść. Tak jakby niebo zapragnęło zajrzeć prosto w duszę. Świdrujące, obce.

Potem to uczucie ciągnięcia, jakby coś próbowało zwinąć ciało od wewnątrz. Początkowo delikatne, potem coraz mocniejsze. Uczucie spadania. Szarpnięcie. Ból. Kolejne szarpnięcie. Ból.

Światło zniknęło, zastąpione przez ciemność. Smród dymu. Smak piasku. Ryk ognia gdzieś w oddali, i pierwsze sygnały powracającej świadomości.

Uciekaj!

Zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne. To było. Rzuciło was niczym zabawkami w bawialni rozpieszczonej królewny. Cisnęło o piaszczyste podłoże jaskini. Leżeliście przez chwilę, rozkoszując się ulgą, brakiem bólu i powracającym widzeniem, jednak jak to zwykle bywa, nie na długo. Im więcej zmysłów wracało, tym coraz bardziej docierało do was, że bogowie jeszcze z wami nie skończyli, i zabawa dopiero się rozpoczyna.
Ci, którym pierwszy wrócił wzrok, przyzwyczajeni do widzenia w ciemnych czeluściach jaskiń i podwodnych głębinach mórz i jezior, wciąż widzieli światło. Jednak tym razem nie było ono białe, tylko czerwone niczym palenisko kuźni. I znajdowało się nad wami, w każdej chwili gotowe spaść w dół, kończąc ten krótki epizod świadomej egzystencji. Ci zaś, którzy odznaczali się niezwykłym słuchem jak długouche elfy słyszeli burczenie z głębi ziemi, i słyszeli kamienne porykiwania jaskini znajdującej się nad wami. Po chwili zaś wszyscy zdaliście sobie sprawę, że kołysanie się gruntu nie jest spowodowane waszym szalejącym błędnikiem. Ziemia naprawdę postanowiła sobie zaszaleć i tylko kwestią czasu było, kiedy podłoga zarwie się pod wami, w rytmie wstrząsów i pęknięć.


Bystre oczy awanturników dostrzegły plecaki i sprzęt, zwalone na jedną wielką stertę, a w oddali jedno z trzech wyjść z jaskini. Od pierwszego, największego i najbardziej widocznego wyjścia, sporego pęknięcia w skale które rozszerzało się ku podstawie, i kończyło na górze niczym jakiś naturalny łuk dzieliło was pięćdziesiąt stóp stromej skały. Żadna przeszkoda dla wprawnego wspinacza, jednak w tej sytuacji, kiedy wzrok płatał figle a podłoga trzęsła się, wspinaczka mogła być ryzykowna.

Być może innym, nieco łatwiejszym mogła się wydawać inna droga, spory mostek skalny, najprawdopodobniej powstały naturalnie, przez ukruszenie się jakiegoś ogromnego głazu. Prowadził szerokim łukiem za załom jaskini i nijak nie można było stwierdzić, co jest po drugiej stronie mostku, dopóki nie weszło się na niego. Mostek zaś wisiał nad sporą, mrocznie wyglądającą czeluścią, i mimo, iż kamień z którego mostek się składał wyglądał na całkiem spory, niektórym mogło się wydawać, że kiwa się w takt wstrząsów i pomruków góry.

Ostatnim wyjściem z jaskini był częściowo zalany powoli płynącą wodą korytarz skalny, szczelina właściwie, ciasna i wąska która być może prowadziła w inne rejony jaskiń. Cichy szmer wody niemal nie przebijał się przez porykiwania skał nad wami. Istoty, które radziły sobie w wodnym środowisku wiedziały, że z tej strony raczej nie było źródła wody, która w jakiś sposób płynęła, a więc gdzieś po drugiej stronie musiało istnieć inne wyjście. Czy było ono na tyle blisko, by przetrwać taką przeprawę, to pytanie pozostawało jednak bez odpowiedzi.



 
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172